Wspomnienia przedstawiciela FMW region Gdańsk i członka Krajowej Rady Koordynacyjnej FMW, działającego w organizacji od 1986 r.
Mając 9 lat doskonale zapamiętałem narodziny “Solidarności” i jej pierwsze zjazdy w gdańskiej hali Olivia. Trenowałem łyżwiarstwo figurowe, a na hali odbywaliśmy treningi. Chyba wtedy przesiąkłem tą atmosferą, duchem nieopisanej wolności. Biegałem jako smarkacz, między stolikami, roznosiłem BIPS-y, kupowałem znaczki „Solidarności”, słuchałem rozmów, czułem się jak na wielkim festynie spędzając tam wiele godzin. Niewiele z tego rozumiałem, lecz bardzo mnie to pasjonowało. Po dziś dzień mimo - zdobycia Mistrzostwa Polski juniorów w łyżwiarstwie figurowym na lodzie, właśnie w tej hali – to zjazd „Solidarności” jest czymś najważniejszym, co pozostało na zawsze w mojej pamięci, wpływając na dalsze życie.
13 Grudnia 1981 r. o szóstej rano, jak co dzień, tata zawiózł mnie na trening - też do hali Olivia. Ulice były puste, lecz to normalne w niedzielę. Czekamy na trenerów, koleżanki, kolegów - niewiele nas wtedy przyszło. Dowiadujemy się od kogoś, że jest wojna!!! Wracając, widzimy jadące Grunwaldzką olbrzymie kolumny wojska, milicji, czołgi...
Wojna to wojna; pamiętam, że jedną z naszych form protestu, jaką z kolegami wymyśliliśmy było rozbijanie patroli milicji, ZOMO. To była niewinna zabawa - gdy szło 4 – 5 funkcjonariuszy patrolujących ulicę, jeden z nas, niby to ich nie widząc, pakował się między nich, zmuszając do rozluźnienia szyków i przepuszczenia między sobą dzieciaka. Wymagało to odwagi, mieliśmy po 10, 11 lat... Taka tam dziecinada, ale całkiem świadoma.
Pierwsza manifestacja, w której brałem udział wraz z tatą, była w 1982 r. Nie pamiętam, z jakiej okazji, jechaliśmy do cioci mieszkającej we Wrzeszczu, a tu gaz, ludzie, śmigłowiec - jedna wielka zadyma. Przeszedłem z ojcem od opery do Akademii Medycznej. Tam trwały największe starcia, petardy, kamienie, widziałem jednego człowieka wyjącego z bólu, nogę miał we krwi... Gazu łzawiącego było tak dużo, że przez łzy niewiele widziałem, co się dzieje. W pewnej chwili, z okolic Akademii, z bocznych uliczek ruszyło wyposażone w wozy bojowe ZOMO. Ominęli barykady i od boku zaatakowali walczących manifestantów. Uciekaliśmy, co sił przez park, tory kolejowe przy Zielonym Trójkącie, aż do domu cioci.
Jeszcze nie raz, grając na boisku pod domem na Przymorzu, czułem swąd gazu łzawiącego; wiedziałem, że gdy my tu gramy w nogę, gdzieś tam w centrum Gdańska walczą ludzie. Raz nawet podczas naszego meczu, ze śmigłowca zrzucono na nasze boisko gaz łzawiący. Przeklinaliśmy "ich" sromotnie.
Dołączałem się jeszcze kilka razy do manifestacji, 1 maja docierających na Zaspę, Przymorze, szedłem z uczestnikami, zrywając po drodze czerwone flagi. Ludzie krzyczeli: “Chodźcie z nami, dziś nie biją!”, ktoś z postronnych odpowiadał: “Ale jutro was zbiją”.
Dopiero od 1984 r. można powiedzieć świadomie zacząłem włączać się w działalność niezależną. Miałem 13 lat, gdy znalazłem pierwszą ulotkę wzywającą do udziału w niezależnej manifestacji 1 maja. Poszedłem. Pamiętam udany pochód i walki we Wrzeszczu, połamane tarcze, sam po nich skakałem, zapędzonych na jedno z podwórek kilku zomo-wców, otoczonych przez tłum ludzi. Wielu z nich zostało wtedy dotkliwie pobitych. Ja też brałem w tym udział, rzucałem kamieniami. Później krążyła pogłoska, iż jeden z nich zmarł, nie była to prawda, lecz wielu znalazło się w szpitalu z dotkliwymi obrażeniami. Była to kompania z poza Gdańska, trochę się pogubili i zostali zapędzeni na podwórko bez wyjścia. Każda próba ucieczki kończyła się prawie linczem. Byli bez szans, tłum mógł ich rozszarpać. Miałem wyrzuty sumienia. Wtedy to doszedłem do wniosku, że mimo wszystko są to też ludzie, postanowiłem, nie rzucać w nich kamieniami, jedynie niszczyłem sprzęt, wozy, polewaczki. Wyłamałem się z tego tylko dwa razy, gdy widziałem jak kilku ZOMO - li okładało pałami jednego chłopaka, ratowaliśmy go, w kolejnym przypadku było podobnie.
Długo szukałem możliwości współpracy z opozycją, utrzymywałem dzięki mamie kontakt z jedną z zaangażowanych w działalność nauczycielek Zofią Madej, od niej otrzymywałem “bibułę”. Nie mogąc nawiązać kontaktu z FMW - kilka “Monit - ów” wpadło mi w ręce w kościele “Okrąglaku”, założyłem własną organizację. Wraz z kolegami z VII i VIII klasy szkoły podstawowej nr 35 w Gdańsku powołaliśmy TOM, Tajną Organizację Młodzieży. Po pewnym czasie przekształciliśmy ją w RMN, Ruch Młodzieży Niezależnej /nazwa przypadkowo zbieżna z RMN/. Zajmowaliśmy się malowaniem haseł - na szkole i murach osiedli. Drukowaliśmy, techniką pieczątek wycinanych z linoleum własne plakaty, rozklejaliśmy rozrzucone przez innych ulotki, które były nie fachowo kolportowane i marnowane. To były początki. W wieku 14 lat nastąpiła pierwsza wpadka, milicja przypadkowo, w związku z zupełnie inną sprawą zatrzymała ucznia naszej szkoły. W jego domu znaleźli nasze ulotki. Po nitce do kłębka trafili do mnie. Zostałem zatrzymany w szkole, przesłuchano mnie i zawieziono dużym fiatem do domu. Tam czterech smutnych panów przeprowadziło rewizję. W życiu bywa tak, że nad niektórymi czuwa Opatrzność Boża, rodzice moi zostali kilka dni wcześniej uprzedzeni przez jednego ze znajomych oficerów milicji /sąsiad z bloku/ o niebezpieczeństwie, które groziło mojej osobie. Wcześniej pochowałem stosy uzbieranej “bibuły”, matryce, ulotki w specjalnych schowkach, część w futerale od gitary, pozostałe w półkotapczanie, za odkręconą specjalną płytą, inne drobne dokumenty w schowku przygotowanym w drzwiach. Rewizja niczego wielkiego nie przyniosła, zabrano mi flagę z napisem “Solidarność”, orzełki w koronie, które zbierałem, trochę pojedynczych pisemek i ulotek, farby i kleje. Przewieziono mnie na komisariat na Przymorzu, przesłuchano - nie miałem już, kogo wsypać w łańcuszku byłem ostatni, pogrążyłem trochę siebie, nie ujawniając nikogo z kolegów winę wziąłem na siebie. Nie było to mądre, lecz zasady BHP poznałem znacznie później. Uratował mnie wiek, pomoc szkoły i klubu, byłem wtedy w kadrze Polski juniorów w łyżwiarstwie figurowym.
Na swej drodze Bóg stawiał mi dobrych ludzi, vice dyrektor szkoły pan Surma, zawiadomił moich rodziców o zatrzymaniu i grożącej rewizji, niestety mama dojechała do domu już w trakcie jej trwania, lecz w tamtych czasach taka postawa dyrektora to wyjątek. Podobnie zachowali się działacze klubu RKS “Stoczniowiec”, którzy przyspieszyli moje wypuszczenie, argumentując koniecznością bardzo ważnego wyjazdu na zawody. Siła klubów sportowych wtedy była dość znaczna. Byłem małolatem i jakoś wszystko się upiekło.
Po tej wpadce, zmieniłem ludzi, z którymi współpracowałem, z wieloma z nich przeszliśmy później do FMW. Byli to też łyżwiarze, część to uczniowie I klas liceów - V LO i sportowe XI LO w Gdańsku. Byli to koledzy z mojej klasy: Michał Balcerzak, działał później w FMW V LO , w pierwszej fazie naszego funkcjonowania Maciej Szawarejko. Dariusz Celiński, Marek Sząszor działali w XI LO, był jeszcze Piotr Wysokiński, Piotr Wołos IV LO i Andrzej Opieka, który działał w VIII LO. Pamiętam też moją koleżankę Agnieszkę Przetakowką z V LO.
Wszyscy wywodziliśmy się z tego samego środowiska łyżwiarskiego, uczącego się w szkole podstawowej nr 35 w Gdańsku.
Po wielu latach Maciej Szawarejko powiedział mi, że SB po zatrzymaniu jemu prawa jazdy zaproponowała mu współpracę – miał na mnie kapować, jak sam stwierdził zgodził się na to... Nie był już w konspiracji i jego informacje w niczym nam nie zagrażały wiem, że szkód żadnych nie poczynił i doceniam jego odwagę by się do tego przyznać, było to w połowie lat 90 tych.
Z Darkiem Celińskim w 1986 r. pragnęliśmy wydawać pismo XI LO “Tu Jedenastka”, on był już uczniem tej szkoły a ja po zakończeniu podstawówki miałem do niego trafić. Przez kontakty “S” nauczycielskiej „Ciocia” Alina Pieńkowska nawiązałem znajomość, na kółku samokształceniowym w budynku przy Katedrze Oliwskiej z członkiem FMW Olgierdem Buchockim i Dariuszem Krawczykiem. Było to w grudniu 1986 r. Olgierd zgodził się, że Federacja wyda naszą gazetkę. Dostarczyliśmy mu makiety i przed pierwszym maja 1987 r. mieliśmy wydrukowane pismo odebrać ze “skrzynki” FMW mieszczącej się na Zaspie w domu Duffeków. Tam poznałem Andrzeja, później Tadeusza - działaczy FMW. Andrzej zastępował Tadeusza, kilkanaście minut szukał mojej gazetki – „Tu Jedenastaka”, niestety nie znalazł. Proponował w zamian wiele innych tytułów, było to trochę groteskowe – młodziutki blondynek w całym stosie nielegalnej „bibuły” z miną niewiniątka wciska mi wszystko tylko nie to, po co przyszedłem – pomyślałem trochę dziwna ta konspiracja, dzwonki, hasła a tu piętrząca się sterta nielegalnych wydawnictw. Na kolejnym spotkaniu z Olgierdem Buchockim, dowiedziałem się, iż wynikło to z przyczyn technicznych, lecz w ramach rekompensaty, zaproponował on, przejęcie redakcji “Monitu”. Wcześniej już dla FMW kolportowaliśmy m.in. ok 60 tysięcy ulotek, które rozrzuciliśmy przed kościołami...
Z Darkiem Celińskim zdecydowaliśmy się podjąć to wyzwanie. Nie wiedziałem, że sytuacja “Monitu” jest dramatyczna, a stara ekipa rozbita. Doszło do spotkania w Gdańsku Oliwie nowego składu “Monitu”. Uczestniczyli w nim: Olgierd Buchocki, Dariusz Krawczyk - ze starego składu, ja, Dariusz Celiński, Bogdan Falkiewicz, Mariusz Roman, Dorota Szewczyk i Marcin Milancej, reprezentowaliśmy nową strukturę. Uzgodniliśmy zasady pracy, kolportażu, druku itd. Było to na początku 1987 r. Od tego czasu rozpoczęliśmy pracę w FMW i “Monicie”.
U Marcina w domu we Wrzeszczu, składane były pierwsze nasze Monity, drukowane na sicie, przez Darka Krawczyka w jego mieszkaniu. Tam powstał numer, 27 na którym uczyłem się druku i 28 który już współtworzyłem - napisałem wtedy pierwszy tekst w życiu, podpisałem się jako “Szary” i dostarczyłem kilku informacji ze szkół. Od numeru 29 Monitu w pełni przejęliśmy redagowanie i drukowanie pisma, robił to z pomocą Darka i Olka samodzielnie już nowy skład.
W tym okresie uczestniczyłem w spotkaniach FMW w strukturach krajowych w Warszawie, wprowadził mnie Olek, brałem też udział w akcji malowania haseł przed wizytą Ojca świętego w Gdańsku. W czasie niej próbował zatrzymać mnie ubrany po cywilnemu funkcjonariusz SB. Malowaliśmy sprayami do podwozi, które przywiozłem po zawodach z Czechosłowacji, w Polsce nie były dostępne. Niestety miły one to do siebie, że się zapychały. Z tego powodu, dopadło nas dwóch SB-ków. Ja kończyłem napis, kolega z FMW związany z “BISZ-em, mnie ubezpieczał. Nie zauważyłem, kiedy pojawił się za moimi plecami jakiś facet, dalej stał kolejny. Sytuacja była zaskakująca. Zadał pytanie, co ja tu robię, ja odwróciłem się, zmierzyłem go wzrokiem. Gdy ujrzałem wiszącą pałę u jego ręki nie odpowiedziałem nic. Zastanawiałem się tylko, czy uciekać. Podjąłem decyzję, zacząłem biec, niestety dopadł mnie, wywiązała się szarpanina, ponownie się wyrwałem. Gdy myślałem, że jestem już wolny, poczułem jak na zwolnionym filmie, że ziemia z zadziwiającą konsekwencją zbliża się do mojej twarzy, a spray wyturlał się z mojej dłoni. Leżałem na ziemi. Walczyłem z myślami, brać zegarek, który podczas upadku spadł mi z nadgarstka, czy nie. Farby już nie sięgnąłem. Złapałem zegarek, szybko wstałem, kolejna drobna bijatyka, znów się wyrwałem, tym razem skutecznie. Wraz z kolegą uciekliśmy. Tej nocy namalowaliśmy tylko sześć haseł witających Ojca Świętego, kolejnym ekipom poszło lepiej i rano mieszkańcy mogli podziwiać naszą pracę, Grup Wykonawczych FMW. Co do dziwnego upadku, okazało się że oberwałem przez głowę pałą. Miałem taką śliwę, iż tylko dzięki fryzurze – modna długa grzywka, mogłem pojawić się w szkole...
Podobnych akcji przeprowadziliśmy jeszcze wiele, malowanie, wieszanie transparentów, ulotkowanie, manifestacje, drukowanie, redagowanie, makietowanie “Monitu” i wielu innych pisemek, stało się treścią mojego życia i wielu moich koleżanek, kolegów.
Wciągnąłem do pracy tej Piotra Wysokińskiego, był on niestrudzonym członkiem Grup Wykonawczych, działał w utworzonej “Brygadzie Zryw”, zajmował się organizowaniem manifestacji. Piotr Wołos, podobnie, lecz w pewnym okresie podjął się zadania przechowywania archiwum FMW - największej świętości naszej organizacji, “leżakowało” ono w piwnicy jego domu. Zostało utworzone z mojej inicjatywy, wiedziałem, że istnieje jeszcze jedno, zorganizowane przez poprzedni skład “Monitu”, niestety po dziś dzień nie udało się go odnaleźć, tak zostało zakonspirowane...
Sposób werbowania ludzi do organizacji odbywał się w sposób naturalny - ja znałem ludzi ze szkoły, klubu, podwórka, oni znali kolejnych itd.
Przejęcie Federacji przez nowych ludzi dało jej zastrzyk, w postaci nowych członków, pomysłów i zapału. Bazowaliśmy częściowo na starej strukturze, lecz większość powstała od nowa. Koledzy z “mojego” falowca, taki długi blok - Rafał Chmielewski X LO, Robert Szymański ZSE, i Marek Sząszor, którego znałem też z lodowiska, na którym wspólnie trenowaliśmy, to pierwsi działacze FMW związani z moją osobą , umożliwiający jej dalszy rozwój. Struktury rosły bardzo szybko, kolejne osoby, kontakty, pamiętajmy, byli jeszcze inni, którzy też mieli swoich znajomych a oni następnych, tak to się rozwijało, dochodząc do etapu wymuszającego usystematyzowanie struktury. Na czele stała Rada Regionu w skład, której wchodziło kilku przedstawicieli, później przedstawiciele szkół i struktur FMW, a na końcu wielu jej działaczy.
Chcę jednak trochę przerwać opowieść o FMW i cofnąć się do czasów z podstawówki, umknął mi jeden bardzo ważny wątek. Przypominam sobie sytuację, niewielu znaną, zawieszenia krzyża w szkole podstawowej nr 35. Kupiliśmy go ze składek i powiesiliśmy w klasie, w sali 101. Wieść szybko się rozeszła po szkole. Na skutek rozmów, klasa podjęła decyzję o zdjęciu krzyża. Ponieważ ja go wieszałem, nie do końca się zgadzałem z jego usunięciem, zrobił to ktoś inny. Krzyż znajduje się od tego czasu w szpitalu na Polankach gdzie na oddziale VII zawiesiła go moja mama.
Rodziców mam wspaniałych, wiele mi pomagali szanując moje poglądy i znosząc wieczne ryzyko i strach o swoje dzieci. Moje rodzeństwo cała czwórka, również w mniejszym stopniu zaangażowana była w tę działalność, m.in. kolportując prasę. Dużego formatu postacią, wielką pomocą i ostoją dla mojej rodziny w sytuacjach kryzysowych, gdy mnie zatrzymywano, czy byłem pobity okazywał się Świętej Pamięci Proboszcz “Okrąglaka” Jan Majder. To on przedstawił mnie księdzu Arcybiskupowi Tadeuszowi Gocłowskiemu, mówiąc, że to ten walczący ministrant, który ma kłopoty z milicją.
Wracam do Federacji. Trochę przeskakuję, ale piszę zgodnie z tym jak sobie przypominam fakty. Oto garść ciekawostek.
Nie sposób wyliczać manifestacji i opowiadać wszystkiego, co z nich pamiętam, skupię się na wątkach zupełnie nieznanych. Jak przemycano pochodnie, czy transparenty między kordonami ZOMO można się domyśleć, ile wymagało to sprytu i odwagi, wystarczy podać, że osoba zatrzymana z butelką benzyny, byłaby terrorystą a w telewizji usłyszelibyśmy, o schwytaniu groźnego bandyty. Nikt nie wie, o ściśle tajnej komórce, FMW - odpowiadałem za nią bezpośrednio, zajmującej się robieniem petard, ładunków wybuchowych o dużej sile rażenia. Zajmował się nią piroman z zamiłowania - uczeń Zespołu Szkół Elektrycznych Piotr /nazwisko niech pozostanie nadal anonimowe/. Testowaliśmy jego wynalazki, które powstawały z pieniędzy FMW. Przyjęliśmy jeden z modeli petardy, został on wprowadzony do “seryjnej” produkcji i wykonany w ilości 50 sztuk. Czekały na gorsze czasy. Wykorzystane miały one być wraz z kolcami do przebijania opon 3 maja 1989 r. Planowaliśmy odwet za brutalną akcję milicji po manifestacjach 1 maja, licznych aresztowaniach i pobiciach naszych ludzi. Może na szczęście, może był przeciek, lecz tego dnia jak nigdy, nie było ani jednego milicjanta, każda próba ataku z ich strony mogła zakończyć się fatalnie, byliśmy przygotowani i zdeterminowani, kolce, butelki z benzyną, petardy a tu nic... Czasy się zmieniały, sprzętu tego nigdy nie użyto i działalność tej struktury została rozwiązana, a magazyn zlikwidowany.
Podczas strajków sierpniowych 1988 r. jeździliśmy tramwajami wraz z Dariem Krawczykiem ze sporym powielaczem w celu przerzucenia go do stoczni. Ponieważ tego dnia była ona dobrze obstawiona, akcja nie powiodła się, ryzyko utraty sprzętu było zbyt wielkie, Darek dokonał tego w innym terminie z pełnym sukcesem, lecz proszę sobie wyobrazić: kordony ZOMO przed stocznią i kursujących, to ósemką, to dziesiątką dwóch młodych ludzi z powielaczem, w tramwaju pełnym ludzi. Jeździliśmy tak kilka razy szykując się do skoku z “klamotem” do stoczniowców...
Malowania transparentów, w piwnicach m.in. u Aleksandry Bakiery, wraz z jej bratem Maciejem, po domach to rzeczy codzienne, lecz malowanie wielkich połaci materiału na dachu falowca to rzadkość. Jeden z większych problemów to właśnie lokale, nie raz zmuszeni byliśmy przerzucać sprzęt to z jednej piwnicy, do drugiej, od jednego domu do drugiego. Upodobaliśmy sobie altanki na działkach. W przypadkach awaryjnych podejmowaliśmy wszelkie działania by ratować sprzęt i człowieka zatrzymanego. W maju 1988 r. podczas strajków aresztowany został Bogdan Falkiewicz – jeden z naszych głównych działaczy. Wiedząc o tym i mając świadomość zawartości jego piwnicy, postanowiliśmy z Adamem Jarzębowskim, ratować Bogdana „czyszcząc” z nielegalnego sprzętu i prasy tę piwnicę. Włamaliśmy się do niej, podczas gdy na górze w jego mieszkaniu trwała rewizja. Akcja okazała się zbyteczna, SB nie pofatygowała się by do niej zejść – pełna amatorszczyzna...
Jadąc na mszę papieską na Westerplatte w 1987 r. Autobusy dowożąc ludzi kontrolowało SB. Siedzącego obok mnie Olgierda Buchockiego aresztowano. Przesiedział w areszcie całą wizytę papieską, w domu u niego przeprowadzono rewizję. Piszę o tym, gdyż jak wszyscy pamiętamy, a tylko ja znałem i Olek prawdę, zabrakło na Zaspie naszych 8 wcześniej przygotowanych transparentów. Olek odpowiadał za organizację naszego udziału podczas i po wizycie Papieża w Gdańsku. Niestety aresztowano go - a my zostaliśmy zdezorganizowani... Czasami SB trafiała bardzo celnie.
Te słowa napisałem jeszcze nie znając pełnej historii tego zdarzenia... Dzięki materiałom, z IPN-u – które dotyczyły akcji "ZORZA" dziś wiem, że SB dzięki agentowi o pseudonimie „Krzysztof” – były kleryk Paweł Jan Dąbrowski wiedziała o naszych przygotowaniach prawie wszystko, agent ten miał bezpośredni kontakt z Olgierdem Buchockim i dokładnie informował o naszych działaniach, nie był to ślepy traf, lecz starannie zaplanowana i przeprowadzona akcja przez SB – departament IV /kościelny/, bardzo skutecznie ograniczająca nasz udział w przemarszu po mszy Papieskiej na Zaspie. FMW została wtedy sparaliżowana, a misternie opracowany plan spalił na panewce. Temat ten wymaga osobnego opracowania – odsyłam do naszej strony internetowej – dział historia – materiały IPN akcja "Zorza". Polecam, proszę poczytać...
Kolejne moje zatrzymanie miało miejsce w noc poprzedzającą ostatnie bojkotowane przez “S” wybory. Wieczorem umówiłem się przed falowcem na Przymorzu z dwoma ludźmi z GW FMW min. Piotrem Wysokińskim w celu przekazania im ostatnich ulotek i szablonu wzywającego do bojkotu. Udałem się o umówionej porze. Siedzieli i czekali na ławce, podszedłem tam. Okazało się, że byli to dwaj milicjanci, czapki mieli zdjęte. To mnie zmyliło, odbiłem w bok, lecz było za późno. Zatrzymali mnie, zaprowadzili do klatki bloku, w tym czasie schowałem szablon w spodnie. Po rewizji i znalezieniu ulotek, wałka z farbą, zabrali mi medalik z Matką Boską i orłem w koronie. Zostałem wtedy pobity.
Zaprowadzono mnie na szczyt budynku, gdzie wałkiem zanurzonym w farbie milicjant kazał mi napisać literę “S”, on dopisał “O” - pierwsze litera “Solidarność” i stwierdził: “To teraz wiesz, za co jesteś zatrzymany”. W drodze na komisariat ponownie mnie pobito. Trafiłem do izby dziecka, miałem 17 lat. Tam zostałem przesłuchany przez SB, na rzecz współpracy z FMW. Przedstawiłem zeznania, w których odniosłem się do faktu pobicia przez milicjantów, nie przyznałem się do przynależności do organizacji, informując, iż ulotki znalazłem, a szablon, który przy mnie znaleźli po kolejnej rewizji wykonałem sam wzorując się na podobnych, zauważonych na mieście. Posiedziałem sobie całą noc i dzień, z pomocą przyszli mi rodzice, zaprzyjaźniona nauczycielka i ŚP. ksiądz proboszcz Majder. Po obdukcji, założyłem sprawę milicjantom, których “dopadłem” przypadkowo następnego dnia, gdy patrolowali ulicę na Przymorzu. Zebrałem rodziców, znajomych - otoczyliśmy ich, bojąc się linczu, podali swoje numery ewidencyjne. Od tego momentu nie byli to ”nieznani sprawcy”. Zaczynały się rządy Mazowieckiego. Sprawę o rzekome moje malowanie na ścianach napisów umorzono, udowodniłem, że jest to nieprawdą. Sprawę, którą ja założyłem przeciwko milicjantom o pobicie, prowadził ją mecenas Karziewicz, kilkakrotnie umarzano. Po kolejnych odwołaniach dociągnięto do amnestii za przestępstwa polityczne, która obejmowała również pracowników MSW. Na ostatniej rozprawie zostali oni skazani na rok w zawieszeniu na dwa lata i wypłacenie na moją korzyść odszkodowania finansowego. Był to chyba jedyny proces przeciwko milicjantom, który w tamtych czasach udało się wygrać. Pieniędzy, co prawda po dziś dzień nie ujrzałem, lecz satysfakcja moralna była olbrzymia.
Marka Biernackiego /byłego Ministra MSWiA/ poznałem przez Olgierda Buchockiego. Był on oprócz Bogdana Borusewicza, jedną z niewielu osób ze struktur “Solidarności”, która okazała FMW i mi osobiście wiele pomocy. Dzięki niemu dysponowaliśmy bezpośrednim kontaktem i możliwością druku na offsecie w Gdyni. Wiele dni spędziłem w tej drukarni, powielając, wraz z “etatowym” jej pracownikiem Romanem Jankowskim, wiele publikacji podziemnych. Mieściła się ona w altance na działkach w Gdyni. Nazwaliśmy ją PAP - Podziemna Agencja Poligraficzna, z jej logiem pojawiło się kilka wydań “Monitu”, prasy szkolnej, plakaty, ulotki, kartki pocztowe, znaczki i plany lekcji FMW i innych ugrupowań. Wspominam o tym gdyż gdyby nie współpraca nasza z tymi ludźmi Federacji znacznie trudniej byłoby kontynuować swą walkę z tak wielkim rozmachem.
Czas biegnie dalej, poznaję wiele nowych wątków dotyczących naszej działalności, dzięki materiałom z IPN poszerza się moja wiedza a pewne zagadki min. dotyczące agenta kontrwywiadu wojskowego Barbarewicza, utraty transparentu FMW, który wpadł w ręce UB-eka Sławomira Rudnickiego stają się jasne, czasem proste i zabawne. Sławomir Rudnicki zgodził się na spotkanie z nami w 2006 r. oddał nam ten transparent - obecnie znajduje się on Archiwum KK Solidarności.
Dla mnie to ważna przeszłość, piękna historia, którą należy pokazać innym, przez wiele lat od tego uciekałem, dzisiaj, gdy tak wiele wartości zostaje zatraconych warto te drobne historie przypomnieć i powiedzieć. Pokazać ludzi nieznanych, nigdy nie eksponowanych, skromnych, których trzeba zmuszać do pisania wspomnień, mówienia o swojej przeszłości. Sam miałem z tym trudność, – jeśli chodzi o mnie to może nie powinienem pisać nic – tak bym zrobił gdyby opisali swe przeżycia inni ci, których znałem i tych, co nie znałem a działali dla dobra Wolnej Niepodległej Polski i nieważne czy byli to Federaści, WiP-owcy, Anarchiści, Lechiści, Solidarnościowcy NZS – owcy i inni. Wtedy, choć tak różni - byliśmy razem w tym pierwszym szeregu. Nie dla chwały przypominam Was, lecz dla sprawiedliwości i uczciwości. Przepraszam tych, których nazwisk nie znałem, bądź zapomniałem, a jeszcze gorzej - przekręciłem. Tych, których wymienię a było ich znacznie więcej po prostu zapamiętałem i dziękuję im z współpracę...
Dziękuję Piotrowi Abramczykowi – człowiekowi, który siedział pół roku za FMW w Gdańsku, Aleksandrze i Maćkowi Bakiera – pamiętam Wasz wiecznie otwarty dom, malowanie transparentów i imprezy, Olkowi Buchockiemu – człowiek legenda FMW mój mentor i nauczyciel, Bieńkowi Mirkowi, Bykowicz Marcinowi, Ś.P. Tadeuszowi Duffekowi i jego całej rodzinie Andrzejowi, Marzenie i Ojcu, – za co - wymieniać bym musiał bardzo wiele – to moja druga rodzina, Bogdanowi Falkiewiczowi – najważniejsza postać w nowej ekipie FMW, mózg tej organizacji, jest mi jak brat, Górskiemu Jackowi, Jarzębowskiemu Adamowi – członkowi redakcji Monitu, Knap Krzysztofowi świetnemu działaczowi, obecnie żyjącemu w USA, Darkowi Krawczykowi, obok Olka najważniejsza postać w moim życiu która mnie nauczyła wszystkiego o podziemiu i była najważniejsza dla naszej organizacji, Łęczyckiemu Darkowi, Licbarskiemu Robertowi „Piona” – najmłodsze i najbardziej zaangażowane po dziś dzień pokolenie FMW, Majewskiej Monice fantastycznej dziewczynie z Zaspy, Milowi Czesiowi obecnie w Anglii, mojemu wielkiemu przyjacielowi, Ani Łyszcz ijej Mamie oraz Ewie, gdzie można było odnaleźć wytchnienie, działała u Ani "skrzynka kontaktowa", i koledze po fachu, Roman Mariuszowi głównemu działaczowi FMW z Gdyni, porządnemu człowiekowi, Stempczyńskiemu Adamowi z VII LO, Tłoczyńskiemu Darkowi z CKUMiE, Trzebiatowskiemu Markowi, Wilczyńskiemu Mariuszowi założycielowi i ojcu Monitu i Gdańskiej FMW, Wysokińskiemu Piotrowi szalonemu kumplowi od podstawówki po dziś, Zbyszkowi Wulczyńskiemu, „skromnemu” drukarzowi, Kuśmierek Gosi, rudej, kochanej dziewczynie, Tomaszowi Kalinie, młodemu walecznemu działaczowi, który kulom się nie kłaniał, Czarneckiemu Piotrowi, Koszeli Maji, Gosi i ich Mamie i Tacie, na zawsze pozostaną w mym sercu a ich dom kipiący życiem to mój dom..., Marynkiewiczowi Adamowi, Dreżyk Adamowi ze Starogardu, Balon Tomaszowi z Radziszowa, Kasprzykowskiemu Arturowi z Bielska Białej, Krystman Grzegorzowi, Patoka Brygidzie, Pruszyńskiej Joannie, Szczuka Ewie „Mała”, Kłodarczyk Adriannie, Gawrońskiemu Jackowi i Jarkowi, Wierzbickiemu Andrzejowi, Marcinowi Nowak z Łodzi, Pietruczanis Andrzejowi z Warszawy, Polaczkowi Wojciechowi z Krakowa, Rymanowskiemu Bogdanowi z Krakowa, Ruszan Maciejowi ze Szczecina, Stolarskiemu Dariuszowi z Płocka, Syrek Grzegorzowi z Tarnowa, Żabeckiej Ewie i jej koleżankom z Nowego Sącza, Zarosińskiemu Piotrowi ze Szczecina, Szynkiel Piotrowi z Warszawy, Tomczyk Wojciechowi, Konner Markowi, Szewczyk Dorocie, wspaniałej blondynce o olbrzymim sercu rzucającej się pod loduwy by uwolnić zatrzymanych, Berkowi Maciejowi, Grzance Katarzynie, Bajkowskiemu Krzysztofowi, Kowalskiej Monice, Stefaniak Maciejowi, Celińskiemu Dariuszowi, z nim razem to zaczynaliśmy, Frog Tomaszowi, zadymiarzowi, „Góralowi” – Góralczyk, „Kudłatemu” Radzik Piotrowi, wesoły człowiek, bardzo pomocny, Stoppa Tomaszowi – mój kontakt na BISZ, główny działacz FMW tego środowiska, założyciel RSZ, Słomczyńskiej Gosi i jej ojcu – wspaniała rodzina, Kozakiewicz Agnieszce i jej mamie, Wołos Piotrowi, kumplowi z podstawówki, naszemu archiwiście, Dróżdż Błażejowi założycielowi BISZ-a i FMW w Gdańsku oraz jego siostrze Gosi, Stojek Michałowi z VII LO, Musiał Adamowi z XI LO, Krajewskiemu Adamowi z Włocławka, Krupisz Wojciechowi z Poznania, Jesionowskiemu Kamilowi z Zaspy, Kuncewicz Jackowi z Suwałk, Kuraszkiewicz Robertowi z Gorzowa, Kłodarczyk Adriannie, Nowak Marcinowi z Łodzi, Wąsążnik Pawłowi z Łodzi, Dorocj Januszowi z Gorzowa, Dydzińskiemu Adamowi z Kętrzyna, Gębskiemu Mirosławowi z Samsonowa, Gorczyca Izie, Gołąb Piotrowi z Wrocławia, Pabisiak Renacie, Matusiakowi Jackowi gdzie drukowaliśmy na powielaczu w jego piwnicy, Rybickiemu Jarkowi jednej z głównych postaci w pierwszej ekipie FMW, Dorotce i Beacie z Brzeźna CKUMiE niestety nazwiska mi uciekły, Sibiga Rafałowi, „Dzieciakowi” Przybyłek Grzegorzowi, Marcinowi „Partyzant” człowiek od zadym, Działkiewicz Darkowi „Czarny”, Jeszke Łukaszowi „Maratończyk”, Zielińskiemu Jackowi „Jachu”, Lipińskiemu Adamowi „Ciepły”, Fila Markowi m.in. za foty, Kaczorek Grzegorzowi, Dypcio Jarosławowi, Kwiatkowskiemu Wojciechowi i Renacie, Justa Zbigniewowi – niezły mieszacz m.in. zał. pisma "Neptun", Pisarewicz Michałowi, Zabłotnemu, Balcerzak Michałowi z V LO, Sobczyk Sebastian Sebastianowi „Straszny” vel „Lala”, Piekarskiemu Witoldowi, Górskiemu Arkadiuszowi, Bożewicz Dariuszowi, Dobrowolskiemu Adamowi, Biskupskiemu Dariuszowi u niego drukowano, Mańczykowi Zbyszkowi – stara FMW, Grószczyńskiemu Piotrowi, Grószczyńskiemu Grzegoerzowi, Niepsujowi Grzegorzowi, Kordas Grzegorzowi, Rogula Dariuszowi, Szydełko Robertowi, Klaudii Moszczyńskiej, Figiel Krzysztofowi i Ewie, Wąsowiczowiczowi Jarosławowi z Klaksonu obecnie głównemu promotorowi wspomnień o FMW, Sosnowskiemu z NZS, Waluszko Janowi Anarchiście z RSA, Galińskiemu z WiP-u Lechowi Parellowi, Tomkowi Arabskiemu, Klaudiuszowi Wesołkowi, Sikorze Romanowi, Bieńkowi Mirosławowi, Ani Jędrzejewskiej, Przemkowi Zakrzewiczowi, Andrzejowi Wierzbie , Markowi Biernackiemu – wielka pomoc i wsparcie dla FMW, Bobrowskiemu Adamowi, Chmielewskiemu Rafałowi z X LO, Haftarczykowi Grzegorzowi, Jankowskiemu Wojciechowi, Przetakowskiej Agnieszce, ćwiek Robertowi, Nagórskiej Małgorzacie, Sosnowskiemu Andrazejowi, "Jackopowi" - Wojciechowi Jankowskiemu i "Bekonowi" jego bratu, Nowickiemu Maciejowi, Czerwonce Ryszardowi, Biereckiemu Grzegorzowi, "Rączce" Gosiewskiemu Przemysławowi, From Wojciechowi, "Pytonowi" Kustosz Piotrowi, "Cioci" Krystynie Pieńkowskiej, Wiktorowi - Romanowi Jankowskiemu z drukarni PAP,ŚP Dariuszowi Kobzdejowi, Igorowi Strzok, Piec Heniowi, Borusewiczowi Bogdanowi, "Szwagrowi", "Docentowi", "Słoniowi", "Belfrowi" i wielu, wielu innym - wielkie dzięki...
Pozdrawiam "JACEK"