Początki swojego udziału w działalności opozycyjnej datuję na wczesną wiosnę 1988 roku. Pamiętam, gdy udałem się którejś niedzieli z kolegą Mirosławem Bartkowskim ze szkoły i podwórka przed kościół św. Brygidy, gdzie zbierał się prawie co tydzień ogromny tłum ludzi, który po mszy formował pochód z dużą ilością transparentów z hasłami opozycyjnymi oraz flagami biało-czerwonymi. Później okazało się, że Mirosława Bartkowskiego starszy brat był zomowcem, z którego strony spotykały mnie szykany łącznie z dwukrotnym pobiciem, o czym później wspomnę. Cały pochód był szczelnie obstawiony kordonem milicji, w kierunku którego tłum skandował opozycyjne hasła. Nierzadko powodowało to zamieszki. Nie obyło się też oczywiście bez prowokacji ze strony tajniaków, milicji, czy ZOMO. Rozrzucane i rozdawane były ulotki oraz bibuła, głównie solidarnościowa. 1 maja tego roku pod kościołem św. Brygidy działacze RSA i FMW wymusili na Wałęsie proklamowanie strajku powszechnego. W tym czasie na uliczkach wokół kościoła trwały gwałtowne starcia z ZOMO i chyba wtedy podjąłem decyzję, że w to wchodzę, w jakikolwiek możliwy sposób. W tym czasie odbywał się strajk w Stoczni Gdańskiej, gdzie jak wielu mieszkańców Trójmiasta chodziłem wspierać strajkujących stoczniowców, choćby ulotkami, które przekazywałem dalej do miasta. Wtedy to był tak naprawdę mały symbol oporu przynajmniej z mojej strony.
Mniej więcej w tym okresie poznałem braci Mariusza i Sylwestra Pogorzelskich ps. Kurierzy, którzy mieli kontakt i zapoznali mnie z opozycjonistami: Adamem i Wojciechem Jankowskimi, Klaudiuszem Wesołkiem z ruchu WiP. Później spotkałem też Roberta Kwiatka, Dariusza Krawczyka (liderów FMW) oraz Jarosław Podsiadło także z Federacji, Janusza Waluszko z RSA, Tomasza wówczas Burka (ps. Belfer) założyciela Ruchu Uczniowskiego „Twe-Twa”, Zbigniewa Stefańskiego „Solidarność DYM”. Razem z m.in. braćmi Pogorzelskimi chodziliśmy pod stocznię, gdzie odbywały się strajki majowe i sierpniowe. W tym czasie aktywnie zająłem się kolportażem nielegalnych ulotek, wydawnictw solidarnościowych i Wipowskich (wrzucałem je do skrzynek pocztowych oraz zostawiałem w Szkole Podstawowej nr 60 w Gdańsku). Kolportowałem też pismo RSA Homek i Monit FMW. W środkach komunikacji miejskiej zostawiałem też ulotki dotyczące uwolnienia osadzonych za odmowę służby w wojsku, m. in. Sławomira Dutkiewicza. Pisałem też na murach hasła wyrażające sprzeciw wobec obowiązkowej służby wojskowej oraz hasła opozycyjne (np. „MON won”, „Uwolnić Wesołka”, „Ruskie czołgi do Wołgi” i tzw. kotwicę Solidarności Walczącej, „Żarnowiec stop”). Z racji mojego młodocianego wieku raczej nie uczestniczyłem w głównych starciach podczas licznych zamieszek, a raczej starałem się wycofywać o ile była taka możliwość. Np. w grudniu 1988 roku po mszy w kościele św. Brygidy młodzież zaatakowana przez ZOMO odpowiedziała agresywnie i walki przeniosły się pod komisariat na ul. Piwnej gdzie próbowano podpalić „słynny” posterunek i powybijano w nim okna. W czasie jesieni 1988 w Gdańsku odbywały się bardzo liczne gwałtowne starcia z milicją i młodzieżą z R.S.A, F.M.W. oraz osób nie zrzeszonych w tych organizacjach łącznie z budowaniem barykad i używaniu butelek z benzyną. Mi najbardziej odpowiadały pokojowe formy protestu m.in. tzw. hepeningi i sztandarowym tu przykładem jest topienie marzanny Jaruzelskiego w Sopocie, a w którym nie uczestniczyłem, bo wtedy dopiero zacząłem się orientować co się dzieje na mieście. Jednak później wielokrotnie wspominano tą zakończoną sukcesem akcję. Organizowanych hepeningów, było wiele szczególnie w 1989 roku, a przez swą pokojową i wesołą formę były bardzo atrakcyjne dla odbiorcy i samych uczestników. Dobrym przykładem jest tutaj zorganizowany przez F.M.W. 1 czerwca hepening, gdzie większość licznych uczestników stawiła się w ciemnych okularach udając znienawidzonego generała Jaruzelskiego, a przy tym wiele osób było przebranych militarnie lub za niemowlaki, groteskowego obrazu dopełniały prześmiewcze hasła i transparenty np. z napisem Federacja Miłośników Wojtka. Ja wtedy miałem plastikowy karabin i chyba wojskowe spodnie moro.
Przypominam sobie również kwietniowy 1989 zabawny hepening na jednej z co tygodniowych demonstracji anty żarnowieckich, gdzie w kierunku blokującego kordonu milicji uczestnicy toczyli winylowe płyty skandując hasło „Zmiencie płytę” w odpowiedzi na apel o rozejście się. Czytano wówczas zabawne wiersze i pamiętam część jednego z nich do dzisiaj.
„Huknął atom pośród skał,
sprawnie swój egzamin zdał,
dzięki takim rezultatom,
wiemy dobry jest nasz atom…”
Śpiewano również różne przerobione zabawne pieśni.
Dużo hepeningów organizowanych przez F.M.W. , W.I.P, R.S.A, TWE-TWA lub wspólnie jest opisana w prasie drugiego obiegu z tamtych czasów oraz w relacjach świadków tamtych wydarzeń, także może nie będę się powtarzał.
Uczestniczyłem w spotkaniach FMW reg. Gdańsk, które m.in odbyły się w kościele św. Stanisława Biskupa i Męczennika przy Al. Legionów 13 w Gdańsku. Omawialiśmy na nich bieżące akcje i planowaliśmy kolejne działania. Przekazywaliśmy też sobie wtedy wydawnictwa podziemne m.in. Monit oraz ulotki, które koloportowaliśmy na mieście.
W Sopocie spotykaliśmy się u Adama Jankowskiego „Bekona”, gdzie były tworzone szablony i inne materiały opozycyjne.
W grudniu 1988 powstał ruch uczniowski TWE-TWA, którego założycielem i liderem był Tomasz Burek „Belfer” (później Borewicz). Czynnie włączyłem się wtedy do kampanii antyżarnowieckiej, uczestnicząc w cotygodniowych manifestacjach przeciwko budowie elektrowni jądrowej w Żarnowcu. Tworzyłem transparenty i rekwizyty wykorzystywane podczas happeningów i demonstracji. Mniej – więcej w tym okresie zostałem dotkliwie pobity, na ul. Tysiąclecia w Gdańsku przy moim miejscu zamieszkania przez osiedlowego zbira, należącego do ZOMO, Tomasza Bartkowskiego, który urządził mi przesłuchanie, polegające na wielokrotnym zadawaniu pytania, do której organizacji należę. Nękał on też moją Mamę, manipulował, aby wpłynęła na mnie wychowawczo.
Parę miesięcy później późną wiosną 1989 zostałem znowu pobity przez niego i kilka innych osób. Nie jestem w stanie określić, ilu ich było dokładnie, ponieważ był wieczór. Szedłem z psem, a napastnicy wyskoczyli na mnie z krzaków i po pobiciu oddali na mnie mocz. Nie miałem komu zgłosić pobicia, bałem się, bo mi grozili, a zgłaszanie sprawy ówczesnej milicji nie miało sensu. Od pierwszego pobicia ukrywałem się na osiedlu i zastraszony wchodziłem często do domu przez okno, aby uniknąć kolejnej napaści.
W 1989 wraz z innymi zbierałem podpisy pod petycjami przeciwko budowie elektrowni jądrowej w Żarnowcu, które zawieźliśmy później z Tomaszem Borewiczem do sejmu. Do kopiowania petycji i innych krótkich tekstów wykorzystywałem maszynę do pisania mojej Matki, która znajdowała się u mnie w domu z racji tego, że moja Mama pracowała w Gdańskim Biurze Projektów Dróg i Mostów na stanowisku maszynistki i często zabierała pracę do domu.
W lipcu 1989 wziąłem udział w imprezie wolnościowej zorganizowanej przez Ruch Wolność i Pokój „Hyde Park” w Lubieszewie. Z potwierdzonych przez IPN informacji, znalazłem się wśród inwigilowanych przez funkcjonariuszy SB. Z tej imprezy pamiętam oprócz licznych koncertów i spotkań m.in. barwny marsz pokoju sformowany z ok 100 uczestników Hyde Parku, a mający na celu rozpoznanie okolicznych terenów i przekonaniu okolicznej ludności i ewentualnych żołnierzy o pokojowym charakterze naszego spotkania. Przed rozpoczęciem Hyde Parku wojsko rozstawiło tablicę informacyjne wokół terenu, na którym odbywał się festiwal informujące o tym że znajdujemy się na terenie wojskowym, a przebywanie na nim grozi śmiercią. Jedynymi żołnierzami, których widziałem to byli poborowi, którzy przyszli pohandlować na teren imprezy akcesoriami wojskowymi m.in. pasami, spodniami czy butami, które wtedy były modne szczególnie wśród młodzieży alternatywnej, a za które to rzeczy można było oberwać gumą od milicji, czy innych służb. Z wojskiem miał jeszcze miejsce jeden incydent, podczas odbywających się koncertów nad scenę zaimprowizowaną z przyczepy od traktora nadleciał wojskowy śmigłowiec zagłuszając skutecznie koncert. Dziewczyny z publiczności ściągały wtedy koszulki obnażając swoje nagie wdzięki w kierunku pilotów, co było bardzo sympatycznym protestem przeciw zakłócaniu naszej imprezy.
Zimą 1989 uczestniczyłem w blokadzie Terminala Kontenerowego w Gdyni, gdzie składowano elementy reaktora z przeznaczeniem do elektrowni atomowej Żarnowiec. Od jesieni 1989 do początku 1990 pomagałem uczestnikom głodówki zorganizowanej przeciwko budowie instalacji elektrowni jądrowej w Żarnowcu. W głównej mierze było to drukowanie i rozprowadzanie komunikatów informujących społeczeństwo Trójmiasta o celu głodówki i stanie zdrowia głodujących oraz samo uczestniczenie w blokadzie. W tym czasie na ok. dwa tygodnie zamknięto mnie za demoralizację w pogotowiu opiekuńczym przy ul. Jaśkowa Dolina w Gdańsku skąd uciekłem. Moja działalność w uczniowskim ruchu TWE-TWA i kampanii antyżarnowieckiej została opisana w napisanej przez Tomasza Borewicza, Kacpra Szuleckiego i Janusza Waluszko publikacji: „Bez atomu w naszym domu”. Protesty antyatomowe w Polsce po 1985 roku (s. 102, 105, 106, 128, 136).
W styczniu 1990 wziąłem udział w zorganizowanym przez FMW i KPN przemarszu i blokadzie KW PZPR w Gdańsku, gdzie uniemożliwiliśmy komunistom spalenie części akt. Sam szturm na budynek Komitetu Wojewódzkiego był bardzo gwałtowny, a broniący się tam komuniści zabarykadowali główne wejście starając się odeprzeć atakujący tłum m.in używając do tego celu gaśnic, co dało tylko chwilowy efekt. Po zdobyciu Komitetu okazało się, że podejrzenia o usuwaniu dowodów zbrodniczej działalności są faktem. Koledzy w piwnicach budynku bodajże po drugiej stronie ulicy znaleźli spaloną już część akt. Istniało podziemne połączenie z kotłownią zlokalizowaną przy budynku starego klubu studenckiego Żak. Jeżeli ta kotłownia była gdzie indziej to przepraszam i proszę mnie poprawić. Po głównych starciach pod budynkiem odbywała się pikieta ok. tygodniowa, w której również uczestniczyłem. Z tego czasu posiadam w domu wspaniałe trofeum, czarny telefon chyba do dzisiaj sprawny z uszkodzoną lekko obudową , a który znajdował się właśnie w tym gmachu.
Po tym okresie zająłem się wraz ze Zbigniewem Styblem ps „Szebel” , którego poznałem bliżej na pikiecie w Terminalu Kontenerowym w Gdyni prowadzeniem u niego w domu przy ul. Berka Joselewicza w Sopocie Punktu Informacyjnego dotyczącego służby zastępczej w ramach Zawodowego Związku Federacyjnego „Wolność”. Zorganizowaliśmy również głodówkę Matki Pani Krystyny Richert , którą podjęła w obronie swojego Syna, któremu odmawiano przyznania służby zastępczej. Głodówka odbyła się w okresie zimowym w dwóch namiotach pod W.K.U w Gdańsku i trwała ok. miesiąca.
23 grudnia 1991 odnalazłem w mieszkaniu, w który się wychowywałem przed południem powieszoną moją Matkę, która od kilku lat zmagała się z chorobą psychiczną (schizofrenia). Gdy składałem zeznania na (policji) byłem psychicznie torturowany przez przesłuchującego funkcjonariusza, który mi sugerował, że śmierć mojej Matki była spowodowana moim postępowaniem. Pokazywał mi przy tym zdjęcia z miejsca tragedii. Jednak znalazł się tzw. dobry (policjant), który wyrzucił go z pokoju przesłuchań.
Spotkań i podejmowanych przeze mnie inicjatyw wolnościowych, a przede wszystkim przez starszych Kolegów było wiele… Ówczesne środowiska wzajemnie się wspierały w różnych wspólnych celach, choć nie zawsze ideowo było wszystkim po drodze. Cel dla wszystkich był jeden, dobić czerwonego gada i zacząć przemiany demokratyczne, wolnościowe, niepodległościowe, a także na rzecz ochrony środowiska naturalnego w rodzącym się nowym ustroju. Dosyć długo trwało powstanie tych wspomnień, bo liczyłem na to, że znajdę w kilku miejscach zdeponowane przeze mnie różne dokumenty, ulotki, gazetki, plakaty, szablony, zdjęcia, które wtedy skrzętnie zbierałem, ale niestety liczne przeprowadzki i inne przeszkody spowodowały, że wielu tych cennych „ materialnych świadków” minionej epoki nie mogę odnaleźć, a pomogły by mi odświeżyć pamięć. Minęło już tyle lat… Część dokumentów i zdjęć, które posiadałem pożyczyłem nieodżałowanemu śp. Tomaszowi Borewiczowi ps. „Belfer”, gdy przed śmiercią pracował nad w/w książką. Niestety, gdy porządkowaliśmy Tomka rzeczy po jego odejściu nie mogłem odnaleźć tych materiałów. Liczę na to że wiele Kolegów i Koleżanek z różnych środowisk pamięta mnie i będzie jeszcze okazja porozmawiać o dawnych wspólnych czasach.
Dziękuję wszystkim, którzy motywowali mnie do napisania tego krótkiego tekstu, a przede wszystkim Robertowi Kwiatkowi, Sławomirowi Dutkiewiczowi i Markowi Krukowskiemu.
Arkadiusz Bach