Jarosław Wąsowicz SDB
Wspomnienia z działalności
Kiedy po latach zastanawiam się nad tym, dlaczego zaangażowałem się w działalność FMW, coraz wyraźniej widzę wpływ jakie na tą decyzję miało moje wychowanie religijne i patriotyczne. Od dzieciństwa byłem przez matkę wychowywany w duchu przywiązania do wartości, które niósł ze sobą Kościół Katolicki. W mojej rodzinie zaangażowanie w życie Kościoła w naturalny sposób było powiązane ze sprzeciwem wobec systemy totalitarnego w jakim przyszło nam żyć. Ten sprzeciw pamiętam bardzo dokładnie, już w najodleglejszych wydarzeniach, jakie przywołuje mi z dzieciństwa pamięć. Myślę tutaj szczególnie o rodzinie mojej mamy. Pamiętam dyskusje, które po każdej Mszy św. niedzielnej, w drodze powrotnej do domu toczyli mój dziadek z wujkami. Pamiętam dziadka nasłuchującego radio „Wolna Europa”, euforię roku 1980 (zbierałem wszystkie gazetki ówczesnej „Solidarności”), ale i łzy stanu wojennego. Zawsze w domu uczono mnie i moich braci prawdziwej historii. Pamiętam, że jako dziecko zastanawiałem się, dlaczego do moich kuzynek muszę jeździć za granicę (mój ojciec jest repatriantem z Wilna). Atmosfera domu rodzinnego z gruntu była więc nieprzychylna panującemu ustrojowi. To jedna rzecz, na którą chciałbym zwrócić uwagę.
Następną ważną rzeczą z lat dzieciństwa, która miała duży wpływ na kształtowanie moich poglądów politycznych było to, iż mieszkałem w Gdańsku, a więc w mieście „buntowników”, które w latach osiemdziesiątych stało się centrum życia politycznego w Polsce. Sierpień 1980 roku pamiętam ze spacerów, na które z mamą i bratem Piotrem chodziłem wożąc w wózeczku naszego nowonarodzonego braciszka Pawła. Utkwiły mi w pamięci oflagowane bramy i robotnicy na dachach swoich zakładów pracy. Pamiętam też, jak ojciec zabrał mnie pod Stocznię Gdańską – w pamięci utkwił mi wielki tłum ludzi i ulotki, które łapaliśmy. Szczęśliwym zrządzeniem losu było to, że mieszkałem przy ul. Startowej 17, a więc w bezpośrednim sąsiedztwie bloku, w którym przy ul. Pilotów 17 mieszkał Lech Wałęsa. Mogę więc powiedzieć, że wiele ważnych wydarzeń związanych ze społecznym oporem tamtych dni, wydarzyło się na moim podwórku. Szczególnie pamiętam dwa wydarzenia z początków lat osiemdziesiątych. Po pierwsze, regularną bitwę jaką z oddziałami ZOMO stoczyli demonstranci nielegalnego pochodu 1 majowego, którzy próbowali się dostać pod dom Wałęsy. Do bitwy przyłączyli się mieszkańcy bloków na gdańskiej Zaspie, którzy z balkonów rzucali w atakujących zomowców, czym tylko się dało – doniczkami, wiadrami, talerzami, garnkami. Ludzie bloków przy ulicy Startowej spontanicznie wpuszczali do mieszkań uciekających przed zomolami demonstrantów. W naszym domu też się schronili. Drugie wydarzenie to przyznanie Lechowi Wałęsie Pokojowej Nagrody Nobla. Tłumy ludzi zbierały się przed jego blokiem, palono ogniska, skandowano solidarnościowe hasła. Po zakończeniu całej fety okazało się, że hasła te zostały również wypisane farbą na asfalcie.
Kolejne wspomnienia, które są związane w kształtowaniu się we mnie poglądów antykomunistycznych są związane z wujkiem - kapłanem w Zgromadzeniu Salezjańskim – Ks. Zbigniewem Łepko. Był programowym antykomunistą, a przede wszystkim wnikliwym znawcą tematu i rzeczowym krytykiem filozofii marksistowskiej. Ponieważ ze strony mamy jest mi najbliższą osobą w rodzinie, toteż w miarę często miałem z nim kontakt. Wprawdzie byłem za mały, aby wdawać się w mądre dyskusje o rzeczywistości politycznej, w jakiej wtedy znajdowała się Polska, ale drobne rzeczy związane z jego osobą i angażowaniem się po odpowiedniej stronie na trwałe utkwiły mi w pamięci. Najbardziej chyba wakacje, jakie spędziłem u niego w 1983 r. Warszawie, gdzie był kapelanem u sióstr Urszulanek na ul. Wiślanej. Dla mnie wyjazd do Warszawy był wielkim wydarzeniem. Sporo wtedy zwiedziłem, ale co najważniejsze, doświadczyłem spotkań z ciekawymi ludźmi. Dzisiaj są to już postacie historyczne, stąd tamte chwile pieczołowicie pielęgnuję w mojej pamięci. I tak widziałem wtedy ks. Jana Zieję, który również zamieszkiwał u Urszulanek. Miałem okazję zamienić parę zdań z ks. Popiełuszką. W Kurii, do której zabrała mnie także znana w Warszawie s. Jana Płaska, podarował mi obrazek. Zapamiętałem go bardzo dobrze, przez zabawne zdarzenie. Mianowicie, wujek pewnego dnia wieczorem pojechał na Mszę za Ojczyznę, odprawianą właśnie przez ks. Jerzego Popiełuszkę. Przed wyjazdem otrzymałem wytyczne, że mam się położyć spać po dobranocce. Oczywiście korzystając z okazji i wiedząc, że wujek wróci późno postanowiłem oglądać telewizję do woli. Ściszyłem odbiornik, zamknąłem drzwi na klucz i ...zasnąłem. Wujek po powrocie długo się dobijał, aż wreszcie jakaś siostra zaczęła ruszać kluczem w zamku, co natychmiast mnie obudziło. Wszyscy mieli ze mnie niezły ubaw. I właśnie s. Jana, kiedy zjawił się w Kurii ks. Popiełuszko, przywołała to zabawne wydarzenie, wywołując zaczerwienienie policzków na mojej twarzy. Z chwil spędzonych w Warszawie dwie rzeczy pozostały mi po dziś dzień. Jako początkowy filatelista otrzymałem od wujka kilka kopert wykonanych przez internowanych działaczy „Solidarności” w Gębarzewie k/Gniezna. Po latach dowiedziałem się, że wujek jeździł tam wraz z ks, Stanisławem Styrną odwiedzać internowanych. Drugą rzeczą jest zdanie w języku włoskim, którego wujek wtedy mnie nauczył, a które pamiętam po dziś dzień: „Il comunismo e’una disgrazia piu’ grande per il mondo” – „Komunizm jest największym nieszczęściem dla świata”.
Uzupełniając te i tak stosunkowo obszerne wspomnienia z dzieciństwa, które są jednak ważne dla zobrazowania środowiska, w którym wyrastałem, nadmienię tylko, że w tym okresie często spotykałem się z niezależnymi wydawnictwami, których w moim domu zawsze było dużo. Skrzętnie je gromadziłem, co po latach zaowocowało pokaźną kolekcją prasy, książek i innych wydawnictw drugiego obiegu, jaka znajduje się w moim posiadaniu.
Pod koniec szkoły podstawowej sam zacząłem włączać się w różne młodzieżowe akcje przeciw władzy. Nasze działania rodziły się spontanicznie, były raczej naśladownictwem tego, z czym spotykaliśmy się na murach Gdańska. Nasza aktywność zrodziła się po mszy papieskiej na Zaspie, na której organizacje niezależne zaprezentowały się z całą siłą. Zaimponowały nam wtedy bardzo akcja zmiany haseł, które w związku z Mszą św. władze umieściły na blokach, które znajdowały się w pobliżu papieskiego ołtarza. Jedno z nich, umieszczone zdaje się na bloku przy ulicy Dywizjonu 303, zapamiętałem szczególnie. Hasło – „Nasz ustrój to socjalizm” zostało w nocy poprzedzającej spotkanie świata pracy z Janem Pawłem II przemalowane na „Wasz ustrój to socjalizm”. W taki sposób pozmieniano także inne hasła, ale ich treści dzisiaj już nie pamiętam. W każdym razie wydarzenia związane z tą Mszą, demonstracja, która się po niej odbyła, bibuła, którą na tym spotkaniu zdobyliśmy spowodowała nasze zainteresowanie działalnością niezależną. Zaczęliśmy się włączać w demonstracje, które odbywały się prawie co niedziela po Mszy za Ojczyznę w kościele św. Brygidy. Z grupą kolegów wieczorami malowaliśmy także solidarnościowe hasła na blokach, w święta państwowe zrywaliśmy czerwone flagi z klatek schodowych bloków na Zaspie. Grupę tworzyli moi rówieśnicy (kl. VI – VIII) ze Sportowej Szkoły Podstawowej nr 92 na Zaspie i z kręgu ministrantów parafii św. Kazimierza. Nie byliśmy jednak związani z żadną organizacją, może po za tym, że wszyscy kibicowaliśmy Lechii Gdańsk, na której meczach systematycznie skandowaliśmy wraz z całym „młynem” antykomunistyczne hasła (fenomen politycznych ekscesów wywoływanych na stadionach całej Polski przez kibiców gdańskiej Lechii domaga się oddzielnego opracowania i myślę, że chociażby ze względów historycznych warto podjąć to zagadnienie).
W maju 1988 r. wybuchły strajki „Solidarności”. W naszym gronie zrodził się wtedy pomysł, aby zbierać żywność i papierosy dla strajkujących. Nic nie wiedząc o tym, że w kościele św. Brygidy istnieje punkt, gdzie można takie dary składać, działaliśmy na własną rękę. Wieczorami chodziliśmy po blokach przy ulicy Startowej, od mieszkania do mieszkania (!) i zbieraliśmy różne dary dla stoczniowców. Dziennie zbieraliśmy kilka reklamówek. Następnie wsiadaliśmy w tramwaj nr 8 i jechaliśmy pod stocznię. Jedzenie i papierosy rzucaliśmy stoczniowcom przez okna tramwaju. Paczki nie mogły być za duże, ale musiały mieć swój ciężar. Jako piłkarze ręczni (chodziliśmy w większości do szkoły sportowej i uprawialiśmy tą dyscyplinę sportu w MKS –ie) nawet nam to wychodziło. Co ciekawe, zdarzało się prawie zawsze, że tramwaje przy stoczni zwalniały. Raz na naszą prośbę motorniczy zatrzymał się nawet na parę chwil (!). Ludzie w tramwaju bili nam brawo, pozdrawiali stoczniowców, zdarzało się, że skandowali solidarnościowe hasła. To był Gdańsk!
Podczas majowego strajku po raz pierwszy zetknęliśmy się z Federacją Młodzieży Walczącej. W nasze ręce wpadły nam strajkowe wydania „Monitu”. Od tej pory zaczęliśmy w czasie ulicznych manifestacji zwracać uwagę na transparenty FMW, w pobliżu których zawsze się ustawialiśmy. Czuliśmy się młodzieżą walczącą!
W roku 1988 część naszej grupy ukończyła szkołę podstawową. Nastały wakacje. Większość z nas, często razem z rodzicami, zaczęła w niedziele uczęszczać na Msze św. w Brygidzie. Wciąż coś się działo. Co tydzień demonstracje, wiece z udziałem solidarnościowych polityków, masa ulotek i podziemnych pism z całej niemal Polski. Gdańsk rzeczywiście stanowił wtedy centrum opozycji w naszym kraju. Przyszedł sierpień – i znowu strajki, demonstracje, malowanie bloków, noszenie żywności, tym razem już do Brygidy, skąd z kolei braliśmy ulotki, które rozprowadzało się w pociągach podmiejskich i tramwajach oraz wrzucało się w blokach do skrzynek na listy. Kiedy pierwszego września stoczniowcy wychodzili ze strajku, my urywając się z uroczystości rozpoczęcia nauki w nowych szkołach, staliśmy w tłumie mieszkańców Gdańska, którzy pozdrawiali bohaterów, skandując „Solidarność”, unosząc ręce z palcami ułożonymi w symbol zwycięstwa, płacząc...
Sierpniowe strajki i demonstracje na ulicach Gdańska, oraz lektura pisemek FMW spowodowały, że całkowicie zaczęliśmy się identyfikować z tą organizacją. Niestety nie mieliśmy żadnych konkretnych kontaktów. Los się jednak do nas uśmiechnął.
We wrześniu na Jasnej Górze odbywały się Pielgrzymki Ludzi Pracy. W Gdańsku przed tym wydarzeniem miała miejsce prawdziwa „mobilizacja sił”. Wszyscy wszystkich namawiali do wyjazdu do Częstochowy. Postanowiliśmy pojechać także i my. Nie chcieliśmy jednak jechać z pustymi rękami. Postanowiliśmy namalować transparenty z napisem... FMW Gdańsk. Jak postanowiliśmy tak się też stało. Każdy z nas podsunął mamie prześcieradło, zakupiliśmy czerwoną farbę i na dachu bloku przy Startowej 24 wykonaliśmy kilka transparentów. Z takim ekwipunkiem wyruszyliśmy na Jasną Górę. Pojechaliśmy w kilka osób: ja, Kamil Jesionowski, Bartek Jesionowski, Adam Musiał i zdaje się także Jażymowski (imienia niestety nie pamiętam). I właśnie tutaj miało miejsce wydarzenie, które zadecydowało o naszym przystąpieniu do Federacji.
Po dotarciu do Częstochowy, rozejrzeliśmy się w terenie i postanowiliśmy, podpatrując innych, jeden z naszych transparentów umieścić na płocie klasztoru Jasnogórskiego. W czasie zawieszania podeszła do nas grupka młodych ludzi, która z uśmiechem na twarzy przypatrywała się naszemu transparentowi. Zaczęli się wypytywać skąd jesteśmy, co to jest Federacja itd., coraz bardziej się uśmiechając. W końcu się nam przedstawili jako... działacze FMW Gdańsk. Przyznam, że trochę nam było głupio, ale widocznie zdaliśmy „egzamin” bo grupa ta zaproponowała nam przystąpienie do Federacji. Wśród członków FMW, których wtedy poznaliśmy był „Jacek” Robert Kwiatek, Bogdan Falkiewicz, Andrzej Duffek i jakieś dwie dziewczyny. Na Pielgrzymce Ludzi Pracy Częstochowie staliśmy się członkami gdańskiej Federacji! Tak rozpoczęła się nasza przygoda.
Działalność w Federacji Młodzieży Walczącej Region Gdańsk
Zaraz po przyjęciu w grono gdańskich Federastów, zaczęliśmy aktywnie uczestniczyć w różnych inicjatywach tej młodzieżowej organizacji opozycyjnej. Przez starszych kolegów zostaliśmy poinstruowani jak mamy się zachowywać w różnych okolicznościach np. w czasie zatrzymania przez MO, jak utrzymywać kontakty między sobą, jak kolportować prasę itd. Dla mnie był to także okres intensywnego zapoznawania się z programem i poglądami reprezentowanymi przez FMW i muszę przyznać, że zaproponowana formuła obecności Federacji w środowisku opozycji bardzo mi odpowiadała.
Okres ten wiąże się także z moim zintensyfikowanym udziałem w licznych demonstracjach, wiecach, akcjach Grup Wykonawczych i kolportażu wydawnictw FMW Gdańsk. Rozpocząłem też budować komórkę szkolną w Zespole Szkół Samochodowych przy ul. Elbląskiej w Gdańsku, gdzie się uczyłem. Udało mi się zwerbować do działalności kilka osób. Przez pośrednictwo „Jacka” poznałem też innych chłopaków z mojej szkoły, którzy w jakimś stopniu byli związani z FMW i innymi organizacjami młodzieżowymi. Jako szkolna komórka czynnie włączaliśmy się we wszystkie akcje inspirowane przez region. Między innymi wzięliśmy czynny udział w akcji „Mon Stop” rozrzucając na terenie szkoły kilkaset ulotek i malując na murach szkoły hasła związane z tą akcją. Nasz dyrektor (deklarowany komunista) dostał po niej furii. W tej sprawie odbył się specjalny apel. Dochodziły mnie głosy, iż w związku z tą akcją do szkoły została wezwana milicja i SB, ale nie jestem pewien, co do prawdziwości tych wiadomości. Muszę przyznać, że na śmiałe poczynania naszej szkolnej komórki miała wpływ nieukrywana sympatia, jaką darzyli nas niektórzy nauczyciele związani z „Solidarnością”. Trudno tu wymieniać wszystkich, ale cicho wspierali nas w przeróżny sposób: pan Tadeusz Polanowski – nauczyciel zawodu, działacz podziemnej „Solidarności” Pracowników Oświaty i Wychowania, pan Józef Lis – nauczyciel zawodu, represjonowany przez władze działacz podziemnej „Solidarności”, pan Marek Pawłowski – także nauczyciel zawodu, pan Ryszard Szurdak – nauczyciel historii, czy też moja wychowawczyni, polonistka pani Iwona Długońska. Dzięki temu, że czuliśmy poparcie wśród nauczycieli, takie działania, jak chociażby kolportaż niezależnych wydawnictw odbywały się u nas w szkole na pół oficjalnie.
Na początku 1989 r. rozpoczęliśmy wydawanie szkolnego pisma FMW zatytułowanego „Klakson”. Było to jedno z pierwszych pisemek Federacji, jakie ukazało się w szkołach technicznych i zawodowych w Gdańsku. Nazwę wymyślił Marcin Najmowski, który zaczerpnął ją z pisma „Solidarności” pracowników „Polmozbytu” w Gdańsku, które pod tym samym tytułem ukazywało się w czasach pierwszej „Solidarności”. Ukazało się siedem numerów „Klaksonu” firmowanego przez FMW i ósmy, który wyszedł jako Niezależne Pismo Młodzieży ZSS. Przez cały okres ukazywania się pisemka byłem jego redaktorem naczelnym. W drukowaniu pomagał nam „Jacek”, jeden numer (5) ukazał się dzięki pomocy wspomnianego już pana Tadeusza Polanowskiego. Jeden z numerów „Klaksonu” ukazał się w nakładzie 3 –4 sztuk, ponieważ drukowaliśmy go razem z Adamem Musiałem na tzw. ramce i ten druk nam za bardzo nie wyszedł. Taki sam los spotkał w tym dniu gazetkę FMW XI LO wydawaną przez Adama, zatytułowaną „Tu Jedenastka”.
Bardzo miło wspominam czas, kiedy zaanonsowany przez „Jacka”, jako wolontariusz pracowałem z ramienia FMW przy kampanii wyborczej Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”. Drukowaliśmy „Serwis Informacyjny” i inne wydawnictwa „Solidarności”. W „Akwenie” pracowaliśmy po zajęciach szkolnych, nie raz do późna w nocy. Przy okazji załatwialiśmy tam swoje sprawy związane z działalnością wydawniczą. Była to o tyle ciekawa praca, że dawała ona okazję poznania czołówki ówczesnych działaczy związkowych oraz innych organizacji niezależnych.
Boleśnie w tym okresie przeżywałem rozdźwięk, jaki zaistniał między „Solidarnością” a innymi organizacjami opozycyjnymi, które nie zasiadły do okrągłego stołu. Coś w tym wszystkim dla mnie było nie jasne. My pracowaliśmy dla „Solidarności”, wspieraliśmy strajki, organizowaliśmy solidarnościowe manifestacje, a teraz nagle okazaliśmy się „gówniarzami” i „chuliganami” – jak mawiał Wałęsa, którym jak zajdzie potrzeba, on da paskiem po tyłku. „Solidarność” wygrała wybory, ale nie potrafiła wtedy tego zwycięstwa wykorzystać. Nie wiedziała, co zrobić z takim poparciem społecznym. Niektórzy z działaczy związkowych nakłaniali do głosowania na tzw. „listę krajową”. Dla nas to była zdrada. Tym bardziej, że w naszej rzeczywistości nic się nie zmieniło. Nadal byliśmy bici przez ZOMO, karano nas kolegiami, nie pozwalano na jawną działalność w szkołach. Jednym zdaniem wszystkie organizacje opozycyjne takie jak FMW, KPN, Solidarność Walcząca, RSA nadal były represjonowane, jakby się w Polsce nic nie zmieniło.
Przyszły wakacje. Środowiskiem Federacji wstrząsnął mord, jakiego dopuściła się milicja na osobie Roberta Możejki, naszego kolegi z regionu Warmii i Mazur. W związku z jego śmiercią został wydany specjalny numer „Monitu” i plakaty, które rozwieszaliśmy w całym Trójmieście. Szeroką akcję ulotkową zaplanowaliśmy na 1 września. W związku z 50 rocznicą wybuchu II wojny światowej, na Westerplatte zaplanowane było spotkanie młodzieży ze wszystkich szkół Gdańska, które jednocześnie było inauguracją nowego roku szkolnego. Dodatkowym impulsem do tego, aby zamanifestować nasz sprzeciw wobec ówczesnej sytuacji w Polsce, był udział w tych uroczystościach generała W. Jaruzelskiego, który w naszym środowisku „cieszył się” wyjątkową pogardą. No i nadszedł 1 września, ulotki gdzie niegdzie się posypały. Wielu z nas zostało zatrzymanych przez milicję. U wejścia na teren Westerpaltte milicja sprawdzała reklamówki, torby. Niestety ulotek ani przygotowanego na spotkanie transparentu nie udało mi się przemycić. Zostałem zatrzymany i wszystkie te rzeczy mi zarekwirowano. Moją kłopotliwą sytuację zauważył jeden z nauczycieli, o ile sobie dobrze przypominam był to pan Szurdak, który jako nasz opiekun z ramienia szkoły zagadnął z milicją, aby nas puściła i zapewnił ich, że wobec nas zostaną w szkole wysunięte surowe konsekwencje. No i nas puścili! Oczywiście żadnych konsekwencji wobec nas w szkole nie wyciągnięto.
Po wakacjach ruszyliśmy znowu do normalnej pracy w strukturach Federacji. Pokaźną grupą pojechaliśmy na kolejną Pielgrzymkę Ludzi Pracy do Częstochowy. Zaangażowałem się tam w sprzedaż naszych wydawnictw. Jako FMW Gdańsk wzięliśmy też udział w potężnej demonstracji na ulicach Częstochowy, zorganizowanej przez organizacje niepodległościowe z całej Polski. Takie pielgrzymki były też okazją do spotkania kolegów z innych regionów. Wymienialiśmy się doświadczeniami, bibułą, zawiązywały się przyjaźnie.
Koniec roku naznaczony był manifestacjami związanymi z rocznicami narodowymi; 11 Listopada, i 16 Grudnia. Rocznicę wprowadzenia stanu wojennego zawsze obchodziliśmy jako dzień hańby narodowej. Środowiska młodzieżowe w Gdańsku radykalizowały się. Wobec dziwnych zachowań Wałęsy, który jakby nie dostrzegał sporej grupy opozycji, która nie chciała być konstruktywna, na demonstracjach pojawiały się okrzyki „Lech Wałęsa kupa mięsa”, „Sprzedawczyk”. Dochodziło do przepychanek wśród biorących udział w manifestacjach zwolenników Wałęsy i pozostałą grupą. Coraz częściej skandowano nazwisko Andrzeja Gwiazdy, legendarnego działacza pierwszej „Solidarności”, odwiecznego wroga Wałęsy (bardziej chyba na przekór temu drugiemu, niż w wyniku poparcia polityki, którą Gwiazda wtedy uprawiał, chociaż niewątpliwie wielu zwolenników miał). Ten podział środowisk opozycyjnych zaznaczył się również w Federacji. Dokonał się na szczeblu ogólnopolskim, ale my odczuliśmy go także w naszym regionie. FMW Gdańsk pozostała w starych strukturach natomiast FMW Gdynia przystąpiła do „secesjonistów” i utworzyła Region Pomorze Wschodnie. To środowisko skupiło się wokół Mariusza Romana, dzisiaj radnego AWS w Gdyni. Z perspektywy czasu widzę, że był to śmieszny spór. Mimo różnic pomagaliśmy sobie w kolportażu naszych pism, razem braliśmy udział w „zadymach”. Nie wiem jak oni nas nazywali, ale my określaliśmy gdyńską FMW mianem „powstańców”, chyba ze względu na ich ścisłe kontakty z Polską Partią Niepodległościową.
Nowy rok miał się okazać praktycznie ostatnim pełnym rokiem działalności Federacji. Zaczęliśmy z impetem od okupacji budynku KW PZPR, gdzie palono tajne dokumenty. Niestety nie brałem w tym udziału w pełnym wymiarze, gdyż akurat przebywałem w tym czasie na Litwie. Później były happeningi, manifestacje przeciw budowie elektrowni atomowej w Żarnowcu i inne. Żarnowiec w tym okresie stał się hasłem wywoławczym wielu protestów, demonstracji i inicjatyw niezależnych. Doprowadziły one w naszym województwie do referendum, które odbyły się razem z wyborami samorządowymi. Mieszkańcy odpowiadali na pytanie: czy jesteś za budową elektrowni jądrowej w Żarnowcu? Z ramienia FMW byłem członkiem komisji referendum w Kolbudach. Jednak z miesiąca na miesiąc dawało się zauważyć zmniejszenie zainteresowania naszymi akcjami.
W tym okresie zaangażowałem się jako członek FMW w działalność Niezależnej Unii Młodzieży Szkolnej. Była to organizacja powstała z inicjatywy niezależnych środowisk młodzieżowych z całej Polski. Powstała w czerwcu 1989 r. na spotkaniu w Gdańsku, które zorganizowane było między innymi przez nasz region FMW. Z ramienia naszej organizacji do władz ogólnopolskich Unii wszedł Jacek Matusiak. Zaangażowałem się w tą inicjatywę całym sercem, gdyż wydawało mi się, że powstaje taki uczniowski NZS. Zakładałem NUMS w swojej szkole. Wspólnie ze szkolną komórką FMW zorganizowaliśmy 3 maja „Koncert piosenki już nie zakazanej”, połączony z wystawą zdjęć i transparentów FMW Gdańsk oraz sprzedażą niezależnych wydawnictw. Działałem też w skali regionu. Między innymi z mojej inicjatywy NUMS zaistniał w Kartuzach. Byłem w komisji interwencyjnej, pomagałem redagować „Serwis Informacyjny NUMS”, zostałem oficjalnym przedstawicielem Regionu Gdańskiego na teren Republiki Litewskiej, gdzie podczas wakacji, z racji powiązań rodzinnych, miałem nawiązać kontakt z polską młodzieżą. Niestety czas pokazał, że Unia nie zaklimatyzowała się w Polskich szkołach. Złożyło się na to wiele czynników. Mam dzisiaj wrażenie, że przynajmniej w Gdańsku zabrali się za to nieodpowiedni ludzie. Poza wyjątkami raczej karierowicze niż działacze. Kiedy grunt palił się pod nogami, wszyscy zwijali żagle. Pewnego dnia Jacek Matusiak i Jarek Ćwikałowski zaproponowali mi stanowisko przewodniczącego Zarządu Regionu Gdańskiego NUMS. Wtedy Unia chyliła się ku upadkowi. Spostrzegłem, że jest coś nie tak. Zrezygnowałem z dalszej działalności w tej organizacji.
Wśród wielu spraw, które po latach miło wspominam w związku z działalnością w FMW, są relacje towarzyskie a nawet i przyjacielskie, jakie zawiązywały się między członkami Federacji. Spędzaliśmy razem wolny czas, chodziliśmy na mecze, spotykaliśmy się na imprezach imieninowych, osiemnastkach. Jeździliśmy wspólnie na wakacje. Jedną z większych imprez, na której zjawili się i starzy i młodzi działacze Federacji była impreza w związku z 5 - leciem istnienia FMW Gdańsk, która odbyła się w „Kurkowej” w Gdańsku. O ile dobrze pamiętam skończyła się ona interwencją milicji, kiedy dawaliśmy upust swojej znajomości piosenek i okrzyków antykomunistycznych na ulicy Długiej... w środku nocy.
Wiele można by jeszcze pisać o naszej działalności. Rzeczowe opracowanie zagadnienia gdańskiej FMW domaga się badań historycznych. Wydaje się, że teraz jest na nie ostatni „dzwonek”. Pamięć coraz bardziej zaciera istotne szczegóły, zapominamy przebieg konkretnych wydarzeń, mylą się nam nazwiska. Szkoda by ten czas trafił do lamusa historii. Trzeba ocalić go od zapomnienia! Pozwolić trwać wolnej myśli!
Co pozostało z tamtych dni?
Pod takim tytułem ukazała się na początku lat dziewięćdziesiątych, książka pod red. Jan Kulasa, traktująca o Sierpniu ’80. Podsumowując moje wspomnienia, chciałbym zakończyć właśnie odpowiedzią na pytanie: Co pozostało z tamtych dni?
W moim życiu dwie formacje z lat szkoły średniej odegrały bardzo istotną rolę i z perspektywy czasu mogę też powiedzieć, że wywarły trwały wpływ na moje życie. Pierwszą jest ministrantura, drugą Federacja Młodzieży Walczącej.
Pierwsza miała duży wpływ na wybór mojej drogi życiowej. Od ośmiu lat jestem salezjaninem – członkiem zgromadzenia zakonnego posłanego w Kościele do pracy z młodzieżą. W roku 2000 złożyłem wieczyste śluby zakonne, obecnie przygotowuję się już bezpośrednio do przyjęcia święceń kapłańskich.
Federacja zaś ukształtowała we mnie jasne i klarowne poglądy polityczne, nauczyła mnie wytrwałej pracy i poświęcenia dla idei. Niektóre umiejętności nabyte w czasie działalności w FMW wykorzystuję po dziś dzień. Chociażby zamiłowanie do dziennikarstwa. W prasie Federacyjnej publikowałem swoje pierwsze teksty, dzisiaj mam ich na swoim koncie przeszło sto. Nauczyłem się też samej redakcji czasopism, co owocuje chociażby w wydawanym przez Salezjańskie Wspólnoty Ewangelizacyjne „Biuletynie SWE”, którego jestem redaktorem naczelnym. Nawet dział informacyjny w tym piśmie nazywa się tak jak w „Monicie” – Serwus Dezinformacyjny! Przede wszystkim zaś FMW „zaciążyła” na mojej pracy jako historyka. W roku 1999 na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu uzyskałem stopień licencjata na podstawie pracy „Gdańsk jako centrum życia politycznego w Polsce 1980 – 1981”, w roku 2001 przystąpię do egzaminu magisterskiego na podstawie pracy „Federacja Młodzieży Walczącej w Gdańsku 1984 - 1990”. Opublikowałem już kilka artykułów naukowych traktujących m.in. o historii opozycji. Dalsze przygotowuję do druku.
Jestem dumny z tego, że w pewnym etapie mojego życia mogłem być członkiem takiej organizacji jak Federacja Młodzieży Walczącej. Cieszę się, że żyję dzisiaj w wolnej Polsce, co niewątpliwie jest także zasługą młodzieży, która w latach osiemdziesiątych angażowała się w niezależną działalność i że do wywalczenia tej wolności dane mi było dorzucić swoją skromną cegiełkę.