Odszedł najbardziej wierny z wiernych, bezkompromisowy idealista
Wspomnienie o Adamie Dydzińskim Mariusza A. Romana, „Powstańca"
Wieczorem we wtorek, otrzymałem telefon od Grzegorza Czujaka ze Szczytna, w pierwszych słowach zakomunikował, że dzwoni ze złą
wiadomością. – Z „Dudim" jest źle, leży w szpitalu w Biskupcu, oddycha za niego respirator – mówił Grzegorz. Do mnie ta informacja nie
dotarła, nie wierzyłem, że może być aż tak źle... Kto, jak kto, ale „Dudi" najtwardszy Facet, jakiego poznałem w życiu, najbardziej wierny
wszelkim możliwym zasadom, bezkompromisowy zarówno dla siebie jak i innych. Jemu przecież nie mogło się stać nic poważnego, On przecież
zawsze kpił ze wszystkich trudności, nigdy nie cofał się przed żadnymi problemami, szedł naprzeciw wszelkim nawałom, jakie spotykały go w
życiu z „otwartą przyłbicą" i teraz miałaby go zmóc zwykła ludzka słabość, jakaś niedyspozycja... to nieprawdopodobne, to nie pasowało mi w żaden sposób do Adasia.
Grzegorz miał jechać do Kętrzyna, liczyłem, że wtedy dowie się więcej i na pewno będą to bardziej pozytywne wiadomości o zdrowiu Adama. W
między czasie zacząłem dzwonić do Przyjaciół, Dariusza Krawca, Ryszarda Andersa, Roberta Kwiatka, Jarosława Kiepury i wielu innych,
zastanawialiśmy się jak można pomóc „Dudiemu", jak zorganizować mu jak najlepszą opiekę medyczną. Niestety, informacje docierały coraz
gorsze, Adama mógł uratować jedynie cud. Pozostawała jednak wciąż nadzieja, docierały wszak lepsze informacje o tym chociażby, że na
Adama czeka już łóżko w szpitalu w Olsztynie, tam będzie miał lepszą opiekę, lepszy sprzęt... Stan Adama był jednak coraz bardziej
tragiczny i względy medyczne nie pozwalały na transport chorego. Zanikały funkcje życiowe, jednak podawane mu leki mogły jeszcze ożywić
niedotleniony i niedokrwiony mózg. Szanse oceniano bardzo mizernie, około godziny 22.20 Grzegorz wraca do Szczytna, przekazując informację
o agonalnym stanie Adama, przestały pracować już jego nerki. Rano w środę, kolejny telefon – „Dudi" zmarł przed 15 minutami, jego serce
przestało bić – zakomunikował Grzegorz Czujak.
Szok, desperacja, apatia, przygnębienie, wreszcie nostalgia cały dzień na zmianę miotały moimi zmysłami. Adam Dydziński nie żyje! Ten
najtwardszy z twardych, najwierniejszy z wiernych odszedł do Pana. Niedoceniony za życia, został odwołany z posterunku, na którym do
ostatniej chwili tropił wszelką niesprawiedliwość, nieuczciwość, zakłamanie i obłudę(...). Czy właśnie Jego to musiało spotkać? Miał
jeszcze tyle pomysłów, tyle zapału, niedokończonych spraw i postanowień. Pojawiały się wciąż, w ciągu dnia, nowe wątpliwości.
Wreszcie olśnienie i zaufanie wyrokom Opatrzności. Adam był tak nieskazitelny, że nie był w stanie się przystosować, odszedł do
lepszego świata, gdyż tutaj nie potrafiono należycie wykorzystać takiego Człowieka, jakim był „Dudi". Wreszcie pomógł tak wielu,
dodawał otuchy, pokrzepienia i wiary każdemu z Nas, którzy mogli zaliczyć się do grona Jego Przyjaciół, że mając na utrzymaniu Rodzinę,
mógł po prostu sobie na to pozwolić... Teraz drodzy koledzy wielki egzamin przed nami. Czy sprostamy wyzwaniu?
Adam był bezkompromisowy zarówno dla siebie jak i innych, w Jego życiu nie było żadnych odcieni, wszystko musiało być, albo czarne, albo
białe. Takiego Człowieka można było albo od razu pokochać albo znienawidzić. I dlatego miał w swoim życiu, albo oddanych Przyjaciół,
albo nieposkromionych wrogów. Nigdy na zewnątrz nie okazał najmniejszej słabości i dlatego wśród wielu wzbudzał strach, ale też
często zdarzało się mu coraz częściej żalić wśród Przyjaciół. Zastanówmy się dzisiaj wspólnie czy mogliśmy dla niego zrobić coś
więcej? Czy należycie pochyliliśmy się nad problemami, z jakimi borykał się, na co dzień? Do rozliczenia tych spraw, pewnie jeszcze
będziemy wracać nie raz, ale nie powinny one zostać odłożone ad akta. Cóż, bowiem warta będzie nasza solidarność, nasze wspólne ideały, za
które poświęciliśmy naszą młodość, jeżeli dzisiaj rozbiegani w różne strony nie znajdziemy czasu na refleksję?
Przed rokiem, byliśmy razem z „Dudim" w Piotrkowie Trybunalskim na uroczystej Mszy za duszę, św. pamięci Roberta Bodnara, jednego z
najważniejszych działaczy FMW, który jeszcze kilka lat temu w Krakowie nadal działał pod wspólnym sztandarem, nie zważając na to, że sytuacja
już dawno się bardzo zmieniła. Miało nas tam pojechać tak wielu, do tylu dzwoniliśmy, a było nas tam zaledwie tylu, że zmieściliśmy się do
jednego auta. Był z nami jednak Adam, któremu w życiu wiodło się ostatnio nienajlepiej, ale dla Niego nie było nic ważniejszego w życiu
niż Kolega i Przyjaciel!
Pomyślałby kto, że jesteśmy przegranym pokoleniem, że rozminęliśmy się z rzeczywistością, że zostaliśmy oszukani (...). Wszak tak wielu z
Nas, nawet po latach nie potrafimy skutecznie zlokalizować. Wielu z dawnych działaczy FMW, tak zraziło się do otaczającego Nas świata, że
nie chce nawet wracać do tego, co Nas wtedy łączyło. Jednak nie bójmy się stwierdzić tego, co się nam po prostu należy, że byliśmy wielcy
duchem i hartem woli. Wszak w żadnym z Nas przed laty, nie było nawet cienia kalkulacji i wyrachowania. Nikt z Nas, nie mógł wtedy zakładać,
że nasza walka tak szybko się skończy, że zmieni się jakiś „układ".
Nasze cele, jakie nam wtedy przyświecały były czyste jak łza. Byliśmy spadkobiercami tych, którzy rozpoczęli walkę w 1939 roku w obronie
honoru, niepodległości wreszcie całości Rzeczpospolitej i dlatego, tak wielu z nas nie potrafi się nawet do dzisiaj pozbierać. Na pewno jedną
z takich osób był Adam Dydziński, dla przyjaciół po prostu „Dudi", który nadal walczył o nasze ideały. Walka ta była jednak coraz
bardziej beznadziejna, odbywała się kosztem wielu wyrzeczeń i kosztem Jego własnej Rodziny, dlatego łaska Pana odwołała go z tego ziemskiego
padołu!
Zatrzymajmy się, chociaż na chwilę, włączmy wsteczny bieg! Od kilku lat trwa, bowiem nieprzerwanie w naszym środowisku zła passa. Dariusz
Stolarski, Wiesław Gęsicki, Tadeusz Duffo, Robert Bodnar, Adam Dydziński(...). Kto następny dołączy do niebiańskiej grupy działaczy
FMW?
Mariusz A. Roman, FMW Gdynia, Region Pomorze Wschodnie