Zazwyczaj każdy z nas wspomina z nostalgią czasy swojej młodości, te z okolic zdawania egzaminu dojrzałości. Współczesnemu czterdziestolatkowi podobnemu do mnie, ten okres wypadł dokładnie w czasie stanu wojennego. Podczas świąt przejrzałem zapomniane nieco, moje archiwum podziemnej „bibuły”. Natrafiłem m.in. na dwie kartki świąteczne wydane przez Federację Młodzieży Walczącej. Zatrzymałem się chwilę nad nimi, wspominając przyjaciół - tych, co już odeszli, nie doczekawszy często swoich 40 urodzin.
W niektórych regionach Polski czas pomiędzy Bożym Narodzeniem a świętem Trzech Króli (6 stycznia) był uważany za tak bardzo święty, że powstrzymywano się w tym czasie od ciężkich prac. A okres świąteczny to czas wyciszenia, sprzyja refleksji i wspomnieniom. Postanowiłem i ja wstrzymać nieco bieg w tym okresie, oddając się nostalgii za czasem, który już dawno przeminął...
Urodziłem się, blisko dwa lata przed grudniem 1970. Wspomnienie tej tragedii było żywe na Wybrzeżu, ale i w moim domu rodzinnym. Do szkoły poszedłem we wrześniu 1976, zaraz po tym, jak spacyfikowano robotników w Radomiu. Właśnie, uzyskałem promocję do piątej klasy, kiedy wybuchł Wielki Sierpień 1980. Wiele z dzieciaków jeździło wtedy, choćby pod stocznię. Strajkującym potrzebne było wsparcie finansowe, żywność, ale także dobre słowo i wyraz poparcia. Potem, te śledzenie kolejnych informacji z telewizji i radia. Atmosfera napięcia, ale też wybuch powszechnej nadziei na lepsze jutro, udzielało się nawet nam - dzieciom. Rozmowy, dyskusje, także te przeprowadzane na podwórku wśród moich rówieśników, dotyczyły wtedy, tak naprawdę jednego i sprowadzały się do pytania - „kiedy dokopiemy Komunie?”.
Dzień 13 grudnia 1981 rozpoczął się dla mnie zupełnie zwyczajnie. Była niedziela, więc rano poszedłem do kościoła, starałem się wtedy być na mszy przed „telerankiem”. Dla przeciętnego dziecka, nie wzbudzała wtedy zdziwienia zwiększona aktywność sił porządkowych na ulicach, w Trójmieście byliśmy przyzwyczajeni do takich widoków. Dopiero ksiądz podczas kazania, powiedział coś o wielu tysiącach internowanych. Pomyślałem, że kolejne przesilenie, takie jak te w Bydgoszczy, czy szkole straży pożarnej... Wróciłem do domu i dopiero łzy w oczach mojej mamy, pozwoliły zrozumieć, że naprawdę jest coś nie tak. Matka płakała, bo Ojciec – maszynista kolejowy, był wtedy w pracy, bała się zatem o niego. Ojcu zawsze jakoś wypadała służba w te dni, zarówno 17 grudnia w 1970, jak i 13 grudnia w 1981. Wrócił jednak cały, po południu z uśmiechem na twarzy – mówiąc: „no to mamy wojnę - komuna się w końcu doigrała”. Całą noc maszyniści przez radio odgrażali się komunistom. Nic dziwnego, że Ojciec, członek NSZZ „Solidarność”, był optymistycznie nastawiony, wszak całą noc słyszał, w swoim radiu w elektrowozie, że „byle do wiosny...”. Minęło chyba półtorej roku, a Ojciec codziennie wieczorem słuchający z nami Radia Wolna Europa, usłyszał o swojej lokomotywowni w Gdyni-Grabówku, że nadal nie udało się władzom, powołać nowych branżowych związków.
Pierwsza własna ulotka
W pierwszy dzień stanu wojennego z kolegą próbowałem dostać się do stoczni w Gdyni, czołgi zagrodziły nam jednak drogę na Estakadzie Kwiatkowskiego (droga była wtedy w budowie, oddano ją do użytku w Gdyni zupełnie niedawno). Nawet nas nie zatrzymali, mieliśmy wtedy niespełna 13 lat, więc nie potraktowali nas chyba poważnie. Ogólnie, atmosfera była wspaniała. Naprawdę, w pierwszych dniach stanu wojennego, wszyscy dookoła zakładali, że wreszcie „komuna padnie”. „Byle do wiosny” - to hasło wspomagane było specyficznym układem palców w prawej ręce, pokazującym, że jeszcze trochę i po „komunie”. Opór społeczny na Wybrzeżu był powszechny, obejmował nawet uczniów szkół podstawowych i średnich. Wydałem właśnie wtedy, wraz z przyjaciółmi pierwszą w życiu odezwę, powielaną przez kalkę na maszynie do pisania, zatytułowaną do „Ludzi dobrej woli” i rozwieszaną następnie, jeszcze w grudniu 1981 na ulicach Gdyni. Założyliśmy w szkole podziemną - Organizację Starej Polski, jako dzieci gotowi byliśmy walczyć, chociażby poprzez przypinanie oporników do naszych fartuszków lub przepisując ręcznie: ulotki i różnego rodzaju piosenki, jakie do nas docierały, a jakie podtrzymywały wtedy na duchu. Mieszkałem w Gdyni Chyloni, dzielnicy oddalonej 7 kilometrów od centrum, ale dym petard milicyjnych docierał, także do mojego podwórka i inspirował do brania udziału w „zadymach”. Jeżdżenie wraz z kolegami na „zadymy”, potajemnie przed rodzicami, to jakby rytuał tamtych dni. Dopiero później, w połowie lat 80. nastąpiło w społeczeństwie załamanie, niewiara w możliwość zmiany rzeczywistości. W pierwszych latach po wprowadzeniu stanu wojennego manifestacje z udziałem tysięcy demonstrantów nie należały do rzadkości. Po roku 1985. zgromadzenie kilkuset uczestników graniczyło z cudem. I właśnie wtedy swój renesans przeżywa Federacja Młodzieży Walczącej, organizując większość demonstracji solidarnościowych na terenie całego kraju.
Kolumbowie – generacja 1988
W liceum zacząłem działalność w szeregach FMW, była to organizacja działająca głównie na terenie trójmiejskich szkół średnich. Wydawaliśmy coraz bardziej profesjonalne pisma szkolne i o coraz szerszym zasięgu, organizowaliśmy ciche przerwy, koła samokształceniowe przy parafiach, w grudniu przychodziliśmy do szkoły ubrani na czarno. Kolejnym, tym razem niedzielnym rytuałem stało się jeżdżenie na mszę świętą do kościoła św. Brygidy w Gdańsku. Po każdej sumie o godz. 11, młodzież w większości z FMW, organizowała kolejną demonstrację lub wiec. Pamiętam demonstrację zorganizowaną, także po pasterce w 1987. Zresztą, rok 1987 był dla mnie szczególny, kończyłem wtedy 18 lat – byłem już pełnoletni. Był to także rok wizyty Jana Pawła II w Polsce. To były niezapomniane chwile: Gdynia, Zaspa, a nade wszystko Westerplatte.
„Można powiedzieć, że olbrzymią rolę w procesie ideowego dojrzewania i politycznej emancypacji trójmiejskiej młodzieży odegrała pielgrzymka papieska z czerwca 1987 r. Słowa Jana Pawła II, wypowiedziane na spotkaniu z młodzieżą 12 czerwca, 1987 r., na Westerplatte, stały się zwiastunem całej niezłomnej postawy Federacji Młodzieży Walczącej. Dla wielu przecież kazanie Ojca Świętego o potrzebie posiadania jakiegoś własnego Westerplatte było potwierdzeniem słuszności dokonanego wyboru. Słowa te brzmiały niczym nakaz i ideowe Credo. W tamtym czasie „Westerplatte” znaczyło „Wolność i Niepodległość”! Było zatem oczywiste, że nie może być mowy o porozumieniu z tymi, którzy przez całe dekady PRL tym podstawowym wartościom czynnie się sprzeciwiali” – pisał dr Sławomir Cenckiewicz, działacz FMW, a obecnie znany, niezależny historyk, do niedawna pracownik IPN.
Nic zatem dziwnego, że coraz częściej i coraz bardziej profesjonalnie młodzież z FMW, NZS, WiP czy RSA dokonywała akcji ulotkowych, malowała hasła na murach, organizowała happeningi na ulicach miasta. Z czasem, to właśnie młodzież wzięła na siebie organizację demonstracji i stała się siłą napędową opozycji. To młode pokolenie, a nie „starzy”, coraz bardziej wypaleni działacze, zorganizowali strajki 1988. w stoczni, Uniwersytecie Gdańskim i protesty poparcia w szkołach.
Strajki w maju 1988 odbywały się dosłownie w tym samym czasie, co mój egzamin dojrzałości. Pomoc dla strajkujących, kolportaż „bibuły” na mieście, redagowanie kolejnych numerów - codziennie wychodzącego wtedy „Monitu”, musiałem godzić z przygotowaniem do matury. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby zatrzymali mnie wtedy na 48 godzin. Przecież, gdy codziennie późnym wieczorem wracałem z plecakiem pełnym „bibuły” do domu, musiałem przedzierać się pomiędzy patrolami ZOMO. A m.in. kolportażem zajmowałem się także w dniach mojej pisemnej matury.
Jednak dokładnie 20 lat temu, to właśnie młodzi stoczniowcy, studenci i uczniowie, podjęli walkę z reżimem komunistycznym, jako spadkobiercy Kolumbów – nazywając siebie generacją 1988. Nasze działania wymykały się wówczas nie tylko spod kontroli komunistycznych władz, ale i podziemnej „Solidarności”. I tego się pewnie jedni i drudzy wystraszyli.
Dojrzewało pokolenie, które nie przyjmowało do wiadomości, że z czerwonymi można uprawiać jakikolwiek dialog. „Dość paktów z czerwonymi” to było hasło noszone na gdyńskim transparencie FMW. Nie akceptowaliśmy idei okrągłego stołu oraz porozumienia z komunistami. Byliśmy wtedy wierni rządowi polskiemu na uchodźstwie i wspólnie z SW oraz Polską Partią Niepodległościową zorganizowaliśmy w Trójmieście bojkot koncesjonowanych wyborów. Bardzo wymownym akordem było zajęcie w styczniu 1990 r. budynku KW PZPR w Gdańsku, w wyniku którego ujawniliśmy fakt niszczenia partyjnych archiwów. Po kilkugodzinnej okupacji budynku, zostaliśmy jednak rozpędzeni na polecenie rządu Mazowieckiego przez jednostki MO i antyterrorystów. PZPR mogła spokojnie dopalić to, co jeszcze tam zostało. Do naszych adwersarzy dołączył wtedy sam Lech Wałęsa, który zarzucał nam działanie na szkodę kraju. Na dziedzińcu kościoła św. Brygidy wykrzyczał w naszym kierunku: „Brak kultury politycznej”, nazywając nas „agentami bezpieki”. Jako strażnik nowego porządku oznajmił, że jeśli młodzież nadal będzie zachowywać się nieodpowiedzialnie, to: „sam stanie z pasem i będzie lał w dupę”. W odpowiedzi na murach pojawiło się nowe hasło: „Mazowiecki musi odejść”, a na uroczystościach z okazji X-lecia „Solidarności” ulotka sygnowana przez FMW pt. „Kto dzisiaj obłudnie świętuje?”.
Epilog
Pomyślałby kto, że jesteśmy przegranym pokoleniem, że rozminęliśmy się z rzeczywistością, że zostaliśmy oszukani... Wszak tak wielu z nas, nawet po latach nie potrafimy skutecznie zlokalizować. Wielu z dawnych działaczy FMW, tak zraziło się do otaczającego nas świata, że nie chce nawet wracać do tego, co wtedy nas łączyło. Tymczasem w naszym działaniu, nie było nawet cienia kalkulacji i wyrachowania. Nikt przecież, nie mógł wtedy zakładać, że nasza walka tak szybko się skończy, że zmieni się jakiś „układ”. Byliśmy po prostu, spadkobiercami tych, którzy rozpoczęli walkę w 1939 roku w obronie honoru, niepodległości, wreszcie całości Rzeczpospolitej. Tylko wciąż przykro, że tak wielu, nie potrafi się nawet do dzisiaj pozbierać.
„Bez względu na to, jak dzisiaj oceniany jest tamten radykalizm „młodzieży walczącej”, warto pamiętać, że nie wypływał on z koniunkturalizmu i chęci wskoczenia na stołek, ale z autentycznego umiłowania Ojczyzny i pragnienia wolności. Klimat przełomu lat 1989/1990 oddają też w jakiś sposób dokumenty odnalezione w Instytucie Pamięci Narodowej. Zwłaszcza jeden, z którego wynika, że jeszcze w końcu maja 1990 r. już nie Wydział III Służby Bezpieczeństwa, a Urząd Ochrony Konstytucyjnego Porządku Państwa (formalnie istniał już wówczas Urząd Ochrony Państwa, którego szefem został Krzysztof Kozłowski) rozpracowywał trójmiejską FMW” – pisał Cenckiewicz.
Najważniejszymi z powodów, dla których powołaliśmy, we wrześniu 2007 roku, Stowarzyszenie Federacji Młodzieży Walczącej jest udokumentowanie historii naszej organizacji i pomoc rodzinom naszych zmarłych przyjaciół z FMW. Wielu z nich odeszło do Pana, często nie doczekawszy swoich 40 urodzin. Od kilku lat trwa, bowiem nieprzerwanie w naszym środowisku zła passa. Dariusz Stolarski, Wiesław Gęsicki, Tadeusz Duffek, Robert Bodnar, Mieczysław Brzezicki, Andrzej Kuczyński, Adam Dydziński, Krzysztof Kornaś... Kto następny dołączy do niebiańskiej grupy działaczy FMW?
Na załączonych zdjęciach: Jedna z kart świątecznych, wydana przez FMW; Demonstracja FMW na ulicach Gdańska niedaleko budynku KW PZPR, oraz zdjęcie z pogrzebu Adama Dydzińskiego z Kętrzyna, jednego z czołowych działaczy FMW.