W 1985 r., po prawie 10 latach mieszkania w solidarnym Gdańsku, wróciłem do swego rodzinnego miasta Kętrzyn. Rozglądałem się za osobami z którymi mógłbym kontynuować działalność niepodległościową. Okazją do poznania wspaniałych ludzi były pielgrzymki na Jasną Górę. Adama Dydzińskiego z FMW Kętrzyn, poznałem właśnie na pielgrzymce grupy węgierskiej, która wychodziła z Warszawy. Uważnie się mu przyglądałem i doszedłem do wniosku, że Adamowi mógłbym zaufać w działalności konspiracyjnej. Pomimo jego młodego wieku - o 11 lat młodszy ode mnie - był na tyle doświadczonym życiowo, że nie trzeba było mu tłumaczyć czym jest komuna. Wcześniej był aresztowany za rozrzucenie ulotek "Solidarność Żyje". Dostał lekcję PRL-owskiej praworządności, z której wyszedł z podniesioną głową. Bardzo trafnie oceniał sytuację. Czuł, że system gnije wraz z ludźmi, którzy akceptują go czynnie lub biernie. Adam potrzebował wolności jak ryba wody. Potrzebował potwierdzenia w życiu prawdy o wspaniałości Polaków i naszej historii. Kochał historię Polski. Był oczytany i zafascynowany takimi postaciami jak Józef Piłsudski, Roman Dmowski, Józef Mackiewicz. Nadawaliśmy na tej samej fali. Intuicyjnie czułem, że taki człowiek jak Adam na pewno nikogo nie sypnie. Któregoś razu Adam jakby odgadł moje myśli i przyszedł do mnie z prośbą, że chciałby ze mną knuć. Był uczniem technikum i bardzo się obawiałem o to, czy poradzi sobie w nauce gdy zacznie się konspiracyjna harówa. Adam miał kontakty kolporterskie poprzez kolegów studiujących w Warszawie, ale jak mi mówił, traktował je bardziej jako rozrywkę niż poważne knucie. W swoim środowisku Adam cieszył się dużym szacunkiem. Imponował rówieśnikom bezpośredniością, swobodą zachowania, wesołością. Z komuchów szydził przy każdej okazji. Przy tym był bardzo koleżeński i uczciwy. Czułem więc, że muszę przygotować Adamowi dobry i odpowiedzialny grunt. Powiedziałem: Adam, cieszę się bardzo z Twojej decyzji. Muszę teraz wszystko przemyśleć i przygotować.
Widziałem jak wspaniale radzą sobie rówieśnicy Adama w Gdańsku, np. „Kura" (Jacek Kurski), któremu załatwiałem lokal i papier na drukowanie BIT-u - Biuletynu informacyjnego Topolówka (pisma III Lo w Gdańsku) oraz do nagrywania audycji radiowych Radia Topolówka. Jednak styl knucia "Kury" nie bardzo nadawał się dla Adama. Polegał na tym, że "Kura" prawie wszystko robił sam, łącznie z szumem wokół siebie. W Kętrzynie był wtedy zupełnie inny klimat społeczny niż w solidarnym Gdańsku. W szkołach nie można było liczyć na porządnych nauczycieli oraz wpływowych antykomunistycznych rodziców ochraniających uczniów przed bezpieką. Gdyby Adam przyjął taktykę "Kury", zostałby w Kętrzynie zdjęty przez bezpiekę prawdopodobnie już po pierwszym numerze, nie mówiąc o tym, że wyleciałby ze szkoły i nikt by się za nim nie ujął. Jak każdy młody człowiek miał tendencję do nadmiernego ryzykowania. Adam więcej mógł zdziałać budując nieformalne struktury organizacyjne patriotycznej młodzieży, oparte na silnych więziach koleżeńskich niż poprzez zapracowanie się nad gazetką, która była oczywiście niezbędna do integrowania środowiska. Wiedziałem, że muszę, przynajmniej przez okres jego nauki w technikum robić dla Adama gazetkę i stopniowo przyzwyczajać go do wytrwałej i odpowiedzialnej pracy w podziemiu. Poprzez "Docenta" (Ryśka Czjkowskiego) z Gdyni - mojego przyjaciela z opozycji niepodległościowej - dotarłem do "Krawca" (Darka Krawczyka) - ucznia z Przymorza, który był w pełni dojrzałym działaczem podziemia. Darek, jak mało który młody człowiek, był bardzo rozważny. Posiadał umiejętność łącznia obowiązków szkolnych z wytrwałą i żmudną pracą w konspiracji, bez niepotrzebnego rozgłosu. Z powodzeniem wydawał i drukował dla FMW regionu Gdańsk gazetkę "BISZ" i "Monit". Główny Kontakt Adama ze środowiskiem FMW w Gdańsku przygotowałem właśnie przez "Krawca". Adam w regionie gdańskim nikogo nie znał. Spotkanie Adama z gdańskimi federatami nagrałem w gościnnym mieszkaniu "Docenta" w Gdyni. Chłopaki tam ze sobą pogadali i zapadła pierwsza decyzja: będzie Federacja Młodzieży Walczącej Warmii i Mazur. Na tę okoliczność przygotowałem już projekt pierwszego numeru gazetki FMW WiM, którą nazwałem "Larwa". Nazwa "Larwa" nie była zupełnie moja, gdyż słowo to Adam bardzo często wymawiał, gdy był wkurzony lub zachwycony. Zwykł wtedy mówić „o larwa!”. Bez przekleństwa, ale wiadomo o co chodzi. W tym wypadku tytuł pisma miał dodatkową wymowę. Nie tylko integrował środowisko Adama, w którym mówiło się "o larwa!" ale też dawał nadzieję, że "Larwa" dalej się będzie przepoczwarzać, może w pięknego motyla. Modelowy projekt pierwszej winietki zrobił dla mnie kolega ze studiów architektonicznych - doskonały plastyk Grzegorz Dembowski z Włocławka, który czasowo mieszkał w Gdańsku. Zbliżała się kolejna pielgrzymka Ojca świętego do Polski. Nowa formacja młodzieży potrzebowała swoistego chrztu - błogosławieństwa Ojca Świętego. Adam zapewnił, że stanie na głowie i na spotkanie z Papieżem przyjedzie do Gdańska ze swymi przyjaciółmi. Zamieściłem więc w „Larwie” apel o uczestnictwo członków i sympatyków FMW WiM w spotkaniu z Ojcem Świętym. Makiety "Larwy" robiłem w domu zasłużonego działacza kolejarskiej "Solidarności" - pana Stefana Bochenka w Kętrzynie na mojej konspiracyjnej maszynie, którą pan Stefan ukrywał w klatce z królikami albo na wyjeździe w mieszkaniu "Docenta" w Gdyni. Pierwsze numery "Larwy" drukował dla nas "Krawiec". Sprawy organizacyjne związane z obecnością nowych federatów w Gdańsku wziąłem na siebie. Przyjaciółka "Docenta" - "Kaśka" (świetna krawcowa gdańskich artystów z Gdyni) zgodziła się dla mnie wykonać trzy piękne transparenty, m. in. z napisem "Federacja Młodzieży Walczącej Warmii i Mazur solidarna z Ojcem Świętym". Malowała je z Antkiem Kozłowskim u ks. Henryka Jankowskiego w pomieszczeniu na wieży kościoła Św. Brygidy. Nie wyrabiała się w czasie, musiałem więc ją postraszyć nieznanymi jej chłopakami z federacji. (za co ją bardzo przepraszam). Trochę się tym dziewczyna przejęła i zdążyła na ostatnią chwilę. Dla nowych federatów z Kętrzyna i dwóch warszawskich przyjaciół z pielgrzymki węgierskiej na Jasną Górę wynająłem mieszkanie w Gdańsku Oliwie. U Olka Buchockiego, który dla członków gdańskiej FMW organizował autokar, zarezerwowałem 10 miejsc dla nowych federatów z Kętrzyna. Gdy wszystko było już gotowe przyjechał Adam ze swymi szkolnymi przyjaciółmi. Przyjechał z wielogodzinnym opóźnieniem, gdyż trochę błądził. Nie znał Gdańska i nie wiedział jak trafić na ul. Polanki, więc pojechał pod znany mu adres w Gdyni. W mieszkaniu "Docenta" nie zastał nikogo, więc w końcu trafił na umówiony adres przy ul. Polanki. Adam był zachwycony tym co zobaczył. Został zapoznany z "Kurą". Był u niego w mieszkaniu, gdzie trafił na końcówkę przygotowania potężnego transparentu z emblematem "Solidarność" o długości chyba z 10 m. Oczywiście skomentował to swoim wypowiedzianym z uśmiechem "o larwa". Naszymi transparentami też był bardzo zachwycony. Na Westerplatte zabraliśmy tylko jeden transparent. Gdyby wpadły wszystkie, nie mielibyśmy żadnego na następne spotkanie z Papieżem. Pierwsze sygnały z naszej akcji dotarcia z transparentem do Ojca Świętego zapowiadały jakieś kłopoty. Autokar, który zorganizował dla federatów Olek Buchocki, przyjechał co prawda na umówione miejsce w Oliwie i weszliśmy do tego autokaru, jednak wkrótce coś się stało z Olkiem. Nie zauważyłem nawet tego co się z nim stało, ponieważ siedzieliśmy na końcu autokaru, daleko od Olka. Dopiero przewodnik naszej "wycieczki" na Westerplatte - młody ksiądz z katedry, poinformował wszystkich, że Olek został aresztowany przez bezpiekę. Przed przyjazdem na parking ksiądz apelował o to, żeby wszystkie transparenty zostawić w autokarze, bo ubecja ludzi z transparentami będzie aresztować. Z okna autokaru Adam rozpoznał na parkingu ubeków z Kętrzyna. Ja jeszcze wtedy nie znałem ich twarzy. Adam chował głowę za firanką, żeby go nie nie poznali. Przy wyjściu z autokaru ksiądz sprawdzał, żeby nikt nie wynosił transparentów. Nie pozwolił ich zabrać gdańskim federatom. Naszym nie pozwolił zabrać drzewców. Zabrałem jednak nasz transparent pod pachę jak zgniecione jasne ubranie. Widać było, że jestem starszy i ksiądz nie zwracał na mnie takiej uwagi. Przed bramkami tłumy młodzieży czekały aż bramkarze zaczną przepuszczać ludzi. Trzymając transparent w rękach poprosiłem jednego z kolegów Adama , aby cały czas był przede mną i nie odkrywał mnie przed bramkarzami. Kolega na gest bramkarza nie wytrzymał nerwowo i gwałtownie się przesunął, odkrywając przed nim nasz transparent. Ubecki bramkarz rzucił się w moim kierunku, ale nie zdążył mnie złapać. Uciekłem za pobliskie krzaki, które spokojnie obszedłem i postanowiłem wcisnąć się w tłum w drugiej bramce. Udało mi się jakoś przepchać w tłumie przez przez bramkę, ale dalej była zastawiona kolejna, bardziej szczegółowa kontrola ubecka. Widząc że idzie grupa duchownych (biskupów i księży) postanowiłem wmieszać się w tę grupę dostojników. Wyglądałem może trochę jak ksiądz a zgnieciony transparent, który trzymałem w ręku, mógł przypominać zgniecioną komżę czy albę. Dochodząc do kontroli wszyscy unosili ręce. Nawet duchowni byli obmacywani czy czegoś nie przenoszą. Ja podniosłem ręce z gniecionym transparentem wysoko ponad głowę. Ubek obmacał mnie od głowy w dół. W górę chyba nawet nie spojrzał. Podziękował i przepuścił. Nie zauważył tego, co wszyscy dookoła mogli widzieć. Bez problemu odnaleźliśmy się na stosunkowo niewielkim placu Westerplatte. Transparent trafił w ręce kętrzyńskich federatów. Dumnie go pokazywali przed Ojcem Świętym. Nasze Westerplatte zostało obronione. Duże zdjęcie z naszym transparentem zostało zamieszczone w "Posłańcu Warmińskim" - naszym piśmie diecezjalnym. Zdjęcia zamieściłem też w "Larwie" odpowiednio dobierając by nie pokazać za dużo twarzy. Kolejny chrzest przeszliśmy na spotkaniu z Ojcem Świętym na Przymorzu. Tam również był zakaz transparentów i kontrole milicyjno-ubeckie, lecz już nie tak szczelne. Ze szmatami jakoś sobie poradziliśmy. Gorzej było z drzewcami, które próbowaliśmy przemycić w spodniach. Podchodziliśmy do kontroli jakby trochę połamani. Za którymś razem, w którejś bramce udało się przejść. Zaistnieliśmy również na spotkaniu z ojcem Świętym na Zaspie. Tym razem nie byliśmy odosobnieni z transparentem. Na Zaspie widać było las solidarnościowych transparentów. Ostateczny chrzest Solidarnych z Ojcem Świętym miał miejsce po mszy Świętej. Grupy z transparentami utworzyły solidarny pochód, który wyrażał to z czym wszyscy się zgadzaliśmy. Mogliśmy poczuć, że właśnie tu jest Polska, Wolna Polska, solidarna z Ojcem Świętym. Nasz pochód na czele z "Kurą", Mariuszem Wilczyńskim i ich 10 metrowym transparentem "Solidarność" został zaatakowany przez ZOMO na ulicy Miszewskiego przed skrzyżowaniem z Grunwaldzką we Wrzeszczu. Podczas ataku odmawialiśmy modlitwę. Ludzie, którzy usiedli na ulicy (zwyczaj wipowców) byli przez zomowców szarpani i pałowani. Nie nastawiliśmy jak pacyfiści głów pod milicyjne pały i nie daliśmy się w tym świętym dniu sprowokować do awantury. W miarę bezpiecznie wycofaliśmy się w kierunku dworca. Tak wyglądał chrzest Federacji Młodzieży Walczącej Warmii i Mazur. Po tym chrzcie napisałem we wstępniaku „Larwy” mniej-więcej taki tekst: „na razie jest nas dwóch ale co dopiero się stanie gdy będzie nas trzech?”. Wiedziałem, że nikt w to w to nie uwierzy.
Zbyszek Maciejewski - współzałożyciel FMW Warmii i Mazur
Wspomnienie o Adamie i końcu FMW Warmii i Mazur
Zawsze miałem nadzieję, że Adam będzie kimś, tylko żeby nie pękł, żeby tylko przetrzymał kryzysy, do których miał, jak mało kto, święte prawo. Poprosiłem Adama, żeby zgodził się być szefem FMW WiM i wybrał sobie konspiracyjną ksywkę. Podał mi "Klemens". Mieliśmy do siebie zaufanie. Nie zdarzyło się, żeby Adam odrzucił jakiekolwiek stanowisko, oświadczenie czy projekty ulotek itp., które zaproponowałem dla naszej Federacji. Jeżeli miał wątpliwości, to bardzo rzeczowo rozmawialiśmy i dochodziliśmy do konsensusu. Nie zdarzyło się, żeby nie wyraził zgody na sygnowanie dokumentu naszej federacji podpisem "Klemens". Miał do mnie zaufanie.
Kiedy doszło do "okrągłego stołu" zamieściłem w "Larwie" rysunek popękanego stołu a przy nim swój komiczny w formie tekst z przekręcanymi nazwiskami, o takiej wymowie, że każdy, aby dojść do okrągłego stołu, musiał się najpierw poniżyć podając kiszczakowi rękę. Zdrada w tym geście była dla nas jasna i czytelna. Był to ostatni numer "Larwy" jaki zrobiłem. Potem się zaczęła polityka. Nie przekonałem Adama i nawet usilnie nie próbowałem tego, że nie ma racji nie wchodząc do realnej polityki. Mówiłem tylko, że błędem byłoby w tym plebiscycie nie skreślić komuchów z listy krajowej. Skoro Onyszkiewicz zaklinał się w telewizji, że nie było żadnych ustaleń co do osoby prezydenta, skoro Geremek na pytanie o to co się stanie, jeśli skreślą wszystkich z listy krajowej? Odpowiadał, że sejm będzie wybrany w mniejszym składzie, a potem będą uchwalone wybory uzupełniające. Toż to tak blisko wolności. Moim zdaniem, żeby mówić o zdradzie w faktach a nie gestach, trzeba było sprawdzić słowa tych panów. Aby sprawdzić, trzeba było się zaangażować w skreślanie listy krajowej. Tak widziałem walkę o wolność w tamtej sytuacji.
Adam nie chciał się w to angażować. Wybrał drogę kontestacji moralnej, z góry nie pewnej politycznie, bo bez zaplecza społecznego, ale jemu dobrze znanej. Nabytymi umiejętnościami w podziemiu niepodległościowym FMW miał gdzie się wykazać. Czekał już na niego dawny znajomy z więziennej celi - Boguś Owoc z PPN. Nie chcąc niepotrzebnego konfliktu z Adamem przekazałem mu wszystkie sprawy Federacji, łącznie z rozliczeniami i skromnymi finansami. Poprosiłem, żeby nie myślał o mnie źle, ale my nie mamy wpływu na to co się dzieje, a to co się dzieje trzeba wykorzystać do zwycięstwa. Wtedy się rozstaliśmy.
Zaangażowałem się w organizowanie Komitetu Obywatelskiego "Solidarność" w mieście Kętrzyn, w gminie Kętrzyn, w mieście i gminie Srokowo, w gminie Barciany, w mieście i gminie Korsze. Zorganizowałem ten komitet od podstaw i udało się. Wykreśliliśmy na naszym trudnym, komuszym terenie całą listę krajową. Podobnie było chyba w całym kraju. Była radość, ale krótka.
Pomiędzy turami wyborów plebiscytowych zmieniono ordynację wyborczą, gwałcąc tym samym prawo cywilizowanych ludzi. Opowiadania Geremka o sejmie bez komuchów w mniejszym składzie i o późniejszych wyborach uzupełniających okazały się wierutnym kłamstwem. (Nigdy za to nie poniósł odpowiedzialności). Otrzymaliśmy namacalny dowód zdrady przy okrągłym stole. Wałęsa wzywał do głosowania w II turze na zmodyfikowaną listę krajową. II turę trzeba było bojkotować. Wkrótce wyszło na jaw publiczne kłamstwo Onyszkiewicza, że nie było ustaleń co do osoby prezydenta. Wybór spawacza na prezydenta był kolejnym dowodem okrągłostołowej zdrady. Trzeba było podziękować wszystkim zaangażowanym w I turę w dniu 4 czerwca 1989 r., i wracać do intensywnej pracy niepodległościowej.
Byłem współorganizatorem Niepodległościowej Partii "Solidarność", która za cel postawiła sobie ratowanie majątku narodowego, przed zbliżającą się na wielką skalę komuszą grabieżą. Upowszechnialiśmy i popieraliśmy uwłaszczenie pracowników metodą akcjonariatu pracowniczego. Doradzał nam były doradca Prymasa Tysiąclecia prof. Romuald Kukołowicz. Korzystaliśmy z amerykańskich doświadczeń akcjonariatu pracowniczego (ESOP) prezentowanych przez prof. Ludwiniaka z USA.
Byliśmy niszczeni zarówno przez komuchów jak i wałęsowców (kuroniowców). Testem na zaakceptowanie przez rządzących akcjonariatu pracowniczego był najdłuższy strajk w PRL w Rominckim Kombinacie Rolnym w Gołdapi. Reprezentowałem na tym strajku NP"S". Był na tym strajku również Adam, już z Polskiej Partii
Niepodległościowej. Głodówką i czterdziestodniowym wsparciem dzieliłem z Adamem los strajkującej załogi Kombinatu. Przekonaliśmy się jak komuna potrafi bronić jednego, skompromitowanego człowieka (posła Romańczuka z PZPR) by nie dopuścić do uwłaszczenia się pracowników. Było jeszcze kilka strajków w Kętrzynie (PKS, Zakłady Zbożowe), gdzie spotykałem Adama, zawsze solidarnego i wspierającego strajkujących.
Paradoksalnie, wykończyła nas ustawa o partiach politycznych realizowana przez min. Alekandra Halla (postanowiliśmy nie rejestrować się w PRL), powszechne zubożenie i brak jakichkolwiek środków na działalność. Trzeba było czasu na nabranie oddechu, aby działalność niepodległościowa nie zabiła najwierniejszych działaczy.
Dziś jestem prawie emerytem bez szans na normalną emeryturę. Moim orężem jest kartka wyborcza. Chciałbym mieć zawsze na kogo głosować. Na kogoś, kto był w FMW nie pożałuję oddać swego głosu.
Zbyszek Maciejewski - współzałożyciel FMW Warmii i Mazur