Wspomnienia Piotra Gołąba z FMW Wrocław
To był rok 1985 lub 1986 / to jest do ustalenia, weryfikacji /.We Wrocławiu przy ulicy Trzebnickiej w mieszkaniu mojego kolegi, imiennika, Piotr S., była drukarnia i punkt odbioru prasy. Drukowano: Z DNIA NA DZIEŃ, WOLNA POLSKA, JERZA i inne. Prasa dochodziła też do mieszkania Piotra z prawie całej Polski a następnie kanałami zaufanych osób rozchodziła się po Wrocławiu. Miałem przyjemność i zaszczyt drukować część z tych pism co jest po latach dla mnie powodem do dumy i nieskrywanej satysfakcji. Mama Piotra, nie pamiętam już dziś jej imienia, to była wyjątkowa i wspaniała kobieta. Zdawała sobie sprawę w co się pakuje jej syn ale podświadomie wiedziała, że tak trzeba robić. Lubiła nas wszystkich, kolegów Piotra. Zawsze była herbatka, ciastko czasem nawet obiad. Jednym słowem cudowna, ciepła i czuła osoba. W pewnym sensie traktowała nas, odwiedzających mieszkanie, jak własne dzieci. Ale pewnego dnia doszło do wsypy. Jak zwykle zadzwoniłem do Piotra z budki telefonicznej ,celem umówienia spotkania. Tym jednak razem ku mojemu zdziwieniu w słuchawce usłyszałem nieznajomy, obcy, męski głos: "Piotr nie ma a kto pyta". Odłożyłem słuchawkę. Nie dałem za wygraną, pojechałem do Piotra pod blok.Nie zauważyłem niczego podejrzanego tzn. cywilnego auta, patrolu czy podejrzanych ludzi po cywilu. Przed blokiem były wtedy ławeczki i z bezpiecznej odległości przysiadłem na jednej z nich, ukradkiem spoglądając co jakiś czas na okna znajomego mi mieszkania. Po upływie ok. 2 godzin w oknie ktoś się pojawił, drgnęły zasłony bądź firanki. To była mama Piotra. Uchyliła okno, jakby chciała wpuścić do mieszkania świeżego powietrza. Stała tak chwilę przy tym oknie i raptem skierowała swój wzrok na tę część osiedla gdzie były ławki. Dostrzegła moją osobę a ja odniosłem wrażenie że skostniała, jakby zamarła na mój widok. Tylko dlaczego ? Lekkim ale wymownym ruchem, patrząc w moją stronę , pokręciła dwa razy głową . Już wiedziałem , domyśliłem się co się stało .Mama Piotra nie mogła krzyknąć ale jej zachowanie potwierdziło moje najgorsze obawy . W mieszkaniu siedzieli SB-cy !!! Poczekałem jeszcze jakiś czas przed blokiem , może kogoś spotkam znajomego i uprzedzę .Cała ta sytuacja była dla mnie szokiem , jakby świat się zawalił i stanął do góry nogami .Co robić , kogo powiadomić . Postanowiłem stać w bezpiecznej okolicy i czuwać co się będzie działo dalej .Ale to nie wystarczało , przecież w każdej chwili ktoś mógł wpaść w kocioł .Postanowiłem bliżej podejść bloku i mimo ryzyka jakie mi groziło informowałem osoby zmierzające w stronę bramy ,że u Piotra jest SB-cja ... Pamiętam z tych lat msze św. w intencji uwolnienia naszego kolegi. Na mszy spotkałem mamę Piotra z którą umówiłem się na spotkanie . Na spotkaniu przekazałem jej grube, ciepłe skarpety dla Piotra .A co poza tym. W szkole ruszyła akcja ulotkowa domagająca się uwolnienia naszego kolegi. Nasz dyrektor i większość nauczycieli, poza komunistami, czuła jakąś nieopisaną dumę z faktu, że to uczeń naszej szkoły miał w domu drukarnię za co został zatrzymany przez SB-eków ... Minęło od tego pamiętnego dnia, wsypy, sporo lat ale do dziś mam w oczach spojrzenie mamy Piotra i jej wymowny gest, ruch głowy.
Jest rok 1984 .Wspólnie i w porozumieniu z moimi znajomymi Mariuszem oraz Zbyszkiem, postanowiliśmy założyć własny "ośrodek" wydawniczy, drukarski. Pojawił się problem skąd i gdzie zdobyć niezbędny sprzęt poligraficzny oraz konieczne materiały. Od czegoś trzeba było zacząć a podstawę stanowiła maszyna do pisania ale i tej nie mieliśmy. Któregoś dnia nasz znajomy Mariusz F. oznajmił nam, że owszem jest maszyna do pisania ale trzeba się po nią "włamać " do budynku znajdującego się przy Wrocławskiej Katedrze. Boże... pomyślałem, facet zwariował, chce obrobić obiekt sakralny !!! Desperados to ja owszem byłem w tamtym czasie ale taki numer!!! Szybko okazało się, że o naszych problemach z maszyną do pisania dowiedziała się znajoma Mariusza. Plan był taki... Wieczorem owa Pani / nie pamiętam dziś jej nazwiska ale to jest do ustalenia / miała pozostawić uchylone, niedomknięte okno. Jednocześnie zostałem uspokojony gdyż nie chodziło o obiekt sakralny, ale o budynek cywilny. Wszystko poszło jak z płatka. Dla odwrócenia uwagi milicji zrobiłem lekki bałaganik w pomieszczeniu a klamkę przy oknie delikatnie, ale widocznie uszkodziłem. Wszystko miało wyglądać na pospolity " włam " po to by skierować milicję na niewłaściwy trop. Powrót do domu o 2 w nocy też okazał się nie lada wyczynem. Opcja, trzech facetów z maszyną do pisania wędrujących przez miasto, nie wchodziła w rachubę. Przypominam, że to był rok 1984!!! Udało nam się zatrzymać TAXI, ale nawet jej właściciel wykazywał jakieś mieszane odczucia. Mimo, że maszyna była w dużej torbie to i tak wzbudzała zainteresowanie. Szczęśliwi jakoś dotarliśmy do domu. Już następnego dnia zabraliśmy się do pracy, maszyna jęczała przez kilka dni non stop bez wytchnienia. Nasza radość sięgnęła zenitu. MAMY PIERWSZY NASZ SPRZĘT!!! Któregoś wieczoru, siedzę u Zbyszka na strychu. Przygotowujemy się na wyjazd do Warszawy aby uczcić śmierć kapelana Solidarniści, ks. Jerzego Popiełuszki . Transparent już prawie wysechł. Nagle ktoś puka do drzwi ... Zbyszek otwiera... a tu w drzwiach stoi czterech SB-ków po cywilu.... Zamarłem, serducho wali maksymalnie, ciśnienie w żyłach osiągnęło poziom krytyczny. Pomyślałem..."o kurwa mają nas "... W tym już czasie budynek i klatkę schodową obstawili ZOMO-wcy. O tym aby dać " nogę " nie było mowy. Okazało się, że nie chodziło im o transparent ale o maszynę do pisania. Wiedzieli, kto z kim i gdzie zwędził maszynę. W tym czasie maszyna była ukryta w zupełnie innym pomieszczeniu, ale i to wiedzieli gdzie jest ukryta. Tylko trzy osoby wiedziały gdzie się ona znajduje!!! Okazało się,nże wsypał nas Mariusz F. zamieszkały wtedy we Wrocławiu przy ul. Lwowskiej / jego historię opisała Z DNIA NA DZIEŃ , znają tę osobę również ludzie z Solidarności Walczącej ./ Mieliśmy pecha ,że akurat do naszej ekipy trafił " kabel ". Potem to już rewizje, przesłuchania i wyrok.. .Żal mi bardzo tej Pani która nam pomogła. Uczyniła tak jak mniemam w poczuciu obowiązku i chęci "walki" z reżymem komunistycznym Jaruzela. Niestety i ją Mariusz F. "sprzedał "!!! Gdybym kiedyś mógł ją spotkać i podziękować to uczyniłbym to bez wahania... Po zatrzymaniu, w branzoletach przewieziono nas na komisariat WROCŁAW-FABRYCZNA gdzie zaczął się czuły i ciepły "magiel"...To był mój pierwszy wyrok i niestety ale nie ostatni .Takie były wtedy czasy i realia. Jak chciało się mieć wpływ na rzeczywistość to i koszt był tego wysoki...
Piotr Gołąb FMW Wrocław /24.09.2010/